GRODNO
Sobota,
20 kwietnia
2024 roku
 

Potrzebny jest żywy kult i entuzjaści

Wywiad

Ks. Żarnosiek o braku białoruskich katolickich nowomęczenników

Kardynał Świątek był kilka razy w celi śmierci, ks. Woroniecki 7 lat spędził w obozie stalinowskim w Kazachstanie i pracował w kopalniach miedzi, a ks. Michalskiego zamordowano na śmierć po Mszy świętej, jeszcze w ornacie... W czasach radzieckich Kościół znacznie „wzbogacił się” o takie historie. Jednak, żaden z „pokolenia, które zachowało wiarę”, do tej pory nie został uznany za błogosławionego. Wraz z ks. Aleksandrem Żarnosiekiem rozmawiamy o przyczynach tej historycznej niesprawiedliwości.

   – Jeśli się nie mylę, kolonia, w której pracował Ksiądz w Orszy, była niegdyś więzieniem przed wysiedleniem na Syberię. Przeszło przez nią wielu księży.
   – Tak, 12 Kolonia Orszańska została celowo zbudowana jako baza przesiedleńcza NKWD. Jeżeli się nie mylę, zaczęto ją budować w 1944 roku. Przeszło przez nią wielu księży, w tym kardynał Świątek. A także marianie ks. Pawlik i ks. Franckiewicz. Czy przynajmniej ją widzieli, trudno powiedzieć, ponieważ z tego, co rozumiem, po prostu zostali przywiezieni, załadowani do wagonów i wiezieni na Syberię przez kilka dni. Później na podstawie tej bazy wybudowano kolonię. Dlatego do dziś są tam stare budynki NKWD.
   Ks. Aleksander Żarnosiek (w środku) – marianin, proboszcz parafii w Rosicy (diecezja witebska). Znany białoruski kaznodzieja i rekolekcjonista. Autor książki „Памілаваныя”
   – Nie mamy ani jednego błogosławionego, który mieszkałby na naszych ziemiach po 1945 roku. Chociaż świadków wiary i, co tu dużo mówić, prawdziwych męczenników nie brakowało. Oczywiście procedura ogłoszenia błogosławionym jest skomplikowana. Wydaje się jednak, że nadal nie jest to główny powód. Co o tym Ksiądz sądzi?
   – Muszę powiedzieć, że trwają prace nad ogłoszeniem katolickich nowomęczenników. Za czasów Jana Pawła II był pomysł stworzenia dwóch grup błogosławionych męczenników – ofiar II wojny światowej zamordowanych przez reżim niemiecki oraz ofiar okresu sowieckiego zamordowanych już przez reżim radziecki. Pierwsza grupa 108 osób, w skład której wchodzili także męczennicy z Rosicy, doszła do beatyfikacji w 1999 roku. Drugiej grupy z jakiegoś powodu do beatyfikacji nie doprowadzono. Jednak prace były prowadzone. Zajmował się tym bardziej Kościół w Rosji. U nas od marianów wyznaczano wtedy osoby odpowiedzialne. Do grupy tej należało trzech marianów, wśród których było dwóch Białorusinów – ks. Cikota i ks. Abrantowicz. Proces kanonizacyjny czy beatyfikacyjny to trudna sprawa. Nie tyle nawet pod względem wiary, co pod względem organizacji, a czasem także finansów. Aby ktoś został uznany za świętego, potrzebny jest bardzo żywy kult. I tak naprawdę nie jest to u nas tak rozwinięte. Inna sprawa pierwsi chrześcijanie – mieli kult naprawdę żywy, chowali odzienie pierwszych męczenników. W naszych czasach nie ma czegoś takiego.
   
Ks. Adam Stankiewicz zmarł w obozie 4 grudnia 1949 roku. Władze bezpieczeństwa państwowego w akcie zgonu zapisały, że ksiądz zmarł w TajszetŁagu „z powodu otłuszczenia serca”. Jednak według historyka Anatolija Sidorewicza, najprawdopodobniej, pod takimi eufemizmami kryje się prawdziwa przyczyna śmierci – rozstrzelanie.

   – A co jeszcze, oprócz braku kultu, może być przyczyną braku katolickich nowomęczenników?
   – Tutaj trzeba jeszcze rozróżnić procedury dla tych, którzy zmarli śmiercią naturalną, i męczenników za wiarę. Dla tych ostatnich wystarczy zebrać informacje, że człowiek umarł za swoją wiarę. Jeśli tego nie ma, a człowiek po prostu żył i umarł w aureoli świętości, konieczne jest, by wydarzyły się cuda niewytłumaczalne przez naukę. Z reguły jest to uzdrowienie. Nic więc dziwnego, że świeckich błogosławionych jest tak niewielu. Jeśli tak umiera mnich, kapłan lub biskup, diecezja lub zakon dają pieniądze na niezbędną komisję. A za osobę świecką kto będzie tak się starał? Więc tak się składa, że prawie wszyscy święci są albo zakonnikami, albo księżmi. Chociaż z pewnością tak nie jest: świeckich świętych jest znacznie więcej.
    Jak powiedziałem, z męczennikami za wiarę jest łatwiej. W przypadku naszych męczenników z Rosicy sprawą zajmowało się Zgromadzenie Marianów. Mówiąc prościej, gdyby nie było ludzi zaangażowanych w proces, męczennicy ci nie zostaliby uznani za błogosławionych.
   
    – W Kościele często jest wspominane „pokolenie, które zachowało wiarę”. Ale rzadko się zdarza, by z tego ogółu wyróżniono niektórych osób. Jeśli ktoś zostanie wspomniany, to raczej w kontekście lokalnym. Dlaczego nie ma takiego wyróżnienia?
   – Osobiście jestem trochę krytyczny wobec tego tematu. Oczywiście są to ludzie, którzy się nie zachwiali. Jednak w wielu przypadkach trzeba powiedzieć, że wspomniane pokolenie nie było w stanie przekazać wiary. Ich dzieci w większości nie chodzą do kościoła, nie jest im to potrzebne.
    Dlaczego nie ma żadnych znaczących osób? Byli to najprawdopodobniej ludzie, którzy trzymali klucze od kościoła, wysyłali paczki dla księży do obozów, rozpowszechniali przepisane odręcznie katechizmy. Jednak i oni już w większości zmarli. Aby kogoś tam wyróżnić, ktoś musi to zrobić. Sami się nie wyróżnią. Potrzebni są entuzjaści, którzy poruszyliby ten temat.
   
   – Dlaczego „pokolenie, które zachowało wiarę” jest tak powierzchownie wpisane w pamięć białoruskiego Kościoła? Są, może, jakieś pamiątkowe tablice, książki, jakieś dni pamięci. Istnieje jednak poczucie, że wraz ze starszym pokoleniem pamięć o nich zniknie.
   – Myślę, że może to mieć związek z naszą mentalnością. A czy w ogóle Białorusini cenią historię?
   Nie wygląda na to. To jest pytanie dotyczące naszej świadomości, bierności, obojętności do języka – myślę, że wszystko śmiało można postawić w jednym rzędzie. Jeśli nie ma pamięci o swojej historii, nie będzie jej o ludziach. Nie można tego zrobić na siłę, do tego można tylko dojrzeć.
   
   – Znał Ksiądz ks. Antoniego Łosia, marianina rozpoczynającego sprawę sanktuarium w Rosicy. Po wieloletniej pracy w Polsce w 1988 roku przyjeżdża do Druji i rozpoczyna posługę od odrodzenia pamięci o męczennikach z Rosicy. Dlaczego?
   – To jest przykład takich entuzjastów, o których mówię. Czasami wystarczy jedna osoba. Oczywiście był księdzem, miał większe wpływy niż zwykły człowiek. Jednak na pewno był entuzjastą, dla którego ważne było poruszenie tej sprawy.
   Ks. Antoni pochodził z Białorusi i uczył się w przedwojennym gimnazjum w Druji, po czym wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Osobiście znał błogosławionych męczenników i był patriotą. Gdy możliwy był powrót na Białoruś, natychmiast wrócił. Zaczął szukać informacji o Druji, organizował spotkania byłych absolwentów, zbierał ich świadectwa – to całe archiwa, które gromadziły się od lat. Na tle tego wszystkiego poruszył też temat Rosicy. Jeździł tam, opiekował się kościołem, tym bardziej, że Druja jest niedaleko Rosicy.
    W pewnym sensie ks. Łoś był świadkiem całego procesu. Jestem prawie przekonany, że gdyby nie on, to być może męczennicy z Rosicy nie byliby beatyfikowani. Mimo świętości, ks. Kaszyra i ks. Leszczewicz oficjalnie nie mogliby zostać uznani za błogosławionych. Ktoś musiał zebrać wszystkie materiały. Ks. Antoni poświęcił temu lata.
    Nie można też powiedzieć, że tylko ks. Łoś tym się zajmował: byli ludzie, których interesowała Rosica. Kiedyś moja mama była bardzo zainteresowana tym tematem, ale jednoznacznie, że w większym stopniu on do tego się przyczynił.
   
W grudniu 1950 roku miała miejsce ostatnia egzekucja księdza. Do kościoła wbiegli młodzi ludzie. Powalili księdza przy ołtarzu i zaczęli bić żelaznymi prętami. Ktoś z wiernych wbiegł do kościoła. Ksiądz leżał prawie nieprzytomny. Pani Wanda Szewc wspomina, że miał mocno pobity brzuch. „Podnieśli ornat, a tam wszystko w czerwieni. Michalskiego posadzili na krześle. Po odczekaniu przenieśli do plebanii. Mieszkańcy Wiszniewa zaczęli gromadzić się przy niej i się modlić”. Konanie trwało kilka dni. Śmierć nastąpiła 25 grudnia.

    – Czy będę miał rację, jeśli powiem, że budując duszpasterskie priorytety ostatnich trzydziestu lat, odkładaliśmy pamięć na później? Albo w ogóle o niej nie myśleliśmy.
   – Trudno powiedzieć, że w ogóle nic nie zainwestowaliśmy w historię – niby myśleliśmy i robiliśmy. Nie oznacza to, że tematy te pasywnie odeszły od nas. Jednocześnie wydaje mi się, że jeśli duszpasterstwo koncentrowało się tylko na budownictwie, to był to błąd. To znaczy, że tak bardzo inwestowaliśmy w ściany, że w ogóle przegapiliśmy ludzi. Biorąc pod uwagę, że stare pokolenie nie było w stanie naprawdę przekazać wiary, i w sumie nie miało wiele do przekazania, i nie wiedziało, jak to zrobić…
   Czy powinniśmy byli na siłę podnosić temat tej pamięci? Myślę, że wszystko jest ze sobą powiązane. Zajęliśmy się bardziej sprawami gospodarczymi: odzyskiwaliśmy kościoły, budowaliśmy, remontowaliśmy – a mniej zajmowaliśmy się ludźmi. Pamięć sama odchodzi w takiej sytuacji. Gdy nie ma kontaktu z ludźmi, to po co pamięć.
    Rozważam ten temat ostrożnie, ponieważ sam napisałem swoją pracę dyplomową z historii Kościoła. Bardzo mnie to interesowało. Potem, szczerze mówiąc, trochę się do niej ochłodziłem. Z jednej strony wszystko to jest ważne. Z drugiej – jest jakiś złoty środek: nie można zajmować się tylko historią bez żywej osoby. Wszystko musi przebiegać kompleksowo.
    To, jeśli można tak porównać, jak apostołowie, którzy wiedzieli, kim jest Chrystus i szczerze Go kochali. Musieli zachować świadectwa, przekazać je. Tak powstawały Ewangelie, Listy. Trzeba było odnotować miłość do Niego. Historia nie rodzi się jak coś sztucznego. Nie można powiedzieć: „Kochajmy historię”. Dla mnie to trochę o niczym.
   
    – A co by białoruskiemu Kościołowi mogło dać ogłoszenie kilku błogosławionych nowomęczenników?
   – Dobre pytanie. Byłem kiedyś zaskoczony, gdy dowiedziałem się, że w czasach sowieckich istniały obozy tylko dla osób wierzących. Nawet kiedyś spotkałem się z majorem, który był tam pracownikiem kolonii i tam też przeżył nawrócenie. Głównie w tych obozach siedzieli protestanci – zielonoświątkowcy, baptyści. Oczywiście nie pastorzy, ale ludzie świeccy. Dlaczego siedzieli? Ponieważ czytali Biblię, nie ukrywali tego i, o ile mogli, ewangelizowali ludzi. U nas prześladowanymi za wiarę byli głównie księża. Czasami zakonnice. Osób świeckich jest bardzo niewiele. Mieliśmy pasywne podejście osób świeckich.
    Zawsze uważałem, że ważne jest, aby mieć osobistą relację z Chrystusem, pozostać Mu wiernym. I tutaj słyszę przykład ludzi, którzy pozostali wierni do końca. Nikt ich nie złamał. To inspiruje. Taki przykład działa – w takich przypadkach należy zawiesić tablice pamiątkowe, należy mówić o takich ludziach. Wtedy to ma sens.
    Więc, wracając do heroizmu, musi być żywy. U nas pasywność osób wierzących jest po prostu ogromna. Chociaż stoją w Kościele. Gdyby dzisiaj były prześladowania, każdy by poszedł w swoją stronę. Nic by tu nie było. To moja opinia. Z taką biernością bohaterstwo nas nie zainspiruje. Inspiruje, gdy sam do niego dążysz. Jeśli ludzie nie będą dążyć, to i tablice nie pomogą.

 

Kalendarz 2022

Kalendarz
«Słowo Życia»
na rok 2022

Kalendarz liturgiczny

 
white
Obchodzimy imieniny:
Do końca roku pozostało dni:  256

Czekamy na Wasze wsparcie

skarbonkaDrodzy Czytelnicy!
Prosimy Was o pomoc w głoszeniu Dobrej Nowiny. Czekamy na Wasze listy, artykuły, zdjęcia i wsparcie finansowe gazety. Jako jedna rodzina "Słowo Życia" pragniemy nieść słowo Boże, mówić o Chrystusie i Kościele co raz większemu gronu ludzi na Białorusi oraz poza jej granicami.