GRODNO
Czwartek,
18 kwietnia
2024 roku
 

ODDAWSZY SIEBIE BEZ RESZTY

Życie Kościoła

Msza św. w katedrze w Grodnie w intencji zmarłego o. Kazimierza Żylisa

Ojca Kazimierza Żylisa SJ nazywają kapłanem-legendą. I rzeczywiście, życie jezuity było wypełnione tak wieloma niezwykłymi historiami, że wydaje się, że zapoznajesz się z życiorysem świętego ze średniowiecza, gdzie prawdziwe zdarzenie czasami krzyżowało się z wymysłem. Jednak, na szczęście, mamy wielu świadków jego ziemskiej podróży, którzy dzielą się swoimi wspomnieniami.

   Abp Tadeusz Kondrusiewicz,
    honorowy metropolita mińsko-mohylewski: “„Mottem jego życia była Ewangelia: białe jest białe, a czarne – czarne”.
    W latach 1989-1991 o. Kazimierz Żylis był moim sekretarzem. Zaproponował mi, żeby mnie wozić wszędzie, gdzie trzeba, ponieważ i tak dużo jeździł filmować, a ja chętnie się zgodziłem.
Zawsze był bardzo uważny. I zasadniczy w trudnych sprawach moralności, zdrowego trybu życia i zwrotu majątku kościelnego. Jeśli konieczne było prowadzenie trudnych negocjacji z władzami, jego zasadnicze stanowisko pomogło odzyskać nie jeden kościół. Pamiętam, jak w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia w 1990 roku przybyłem do Połocka, aby modlić się z wiernymi, którzy nie mieli miejsca na stałą modlitwę – gromadzili się na ulicy lub w prywatnych domach. Gdy poprosiłem władze o przeznaczenie pokoju na uroczyste nabożeństwo, o. Żylis natychmiast zaproponował odprawianie Mszy Świętej w auli Komitetu Wykonawczego Miasta. Oczywiście władze się nie zgodziły. O. Kazimierz nalegał i zaproponował modlitwę w pobliżu choinki na centralnym placu, ale to też im nie odpowiadało. W odpowiedzi na prośbę władze wydzieliły puste kino, w którym odbyła się Msza Święta. Następnie kino to zostało przebudowane na piękny kościół. Ogólnie rzecz biorąc, o. Kazimierz był gwiazdą na nieboskłonie walczącego ateizmu czasów radzieckich. Nawet w trudnym okresie prześladowań chrześcijaństwa wierzył, że prawda Boża zatriumfuje. Tak się stało: ci, którzy prześladowali jezuitę, później mu dziękowali.
    Pamiętam również, jak przed moim przeniesieniem do Moskwy w 1991 roku wysłałem o. Kazimierza do Dallas (USA) do szkoły telewizyjnej „Lumen 2000”, aby przygotować wykwalifikowanego specjalistę w dziedzinie wideo mediów do Kościoła na Białorusi. Do tego czasu, filmując najważniejsze nabożeństwa, wiele już dokonał w celu udokumentowania historii odrodzenia miejscowego Kościoła. Wyzwania czasowe wymagały jednak odpowiednio wyszkolonych specjalistów. Odwiedzając o. Kazimierza w Ameryce, usłyszałem wiele pochwał dotyczących naszego jezuity od dyrektora szkoły telewizyjnej. Jednak, równocześnie, niektóre nawyki o. Kazimierza były absolutnie niezrozumiałe dla Amerykanów. Na przykład, wiadomo, że tamtejsi mieszkańcy używają dużo lodu, wrzucają go do prawie wszystkich napojów. Dlatego wszędzie są specjalne maszyny, które wytwarzają lód. Tak więc w szkole telewizyjnej zauważono, że ich maszyna zaczęła wydawać mało lodu. Wezwano fachowca. Długo szukał przyczynę awarii i nie mógł jej znaleźć. Usłyszawszy o tym, o. Kazimierz szybko uspokoił wszystkich, mówiąc, że maszyna działa idealnie, a on po prostu wyciągał wiadrami z niej mnóstwo lodu, aby położyć się w zimnej wannie... Kapłan miał gorączkę i w ten sposób chciał ją obniżyć. Taki był o. Żylis!
    Wiadomo, że był on prawdziwym „więźniem” konfesjonału. Wierni wiedzieli, że w katedrze w Grodnie zawsze można znaleźć spowiednika i był nim o. Kazimierz Żylis.
    Wierzę, że dzięki ofiarnej służbie Kościołowi na Białorusi o. Kazimierz zbudował sobie duchowy pomnik, do którego modlitewna ścieżka nie może zarosnąć. I on sam nie może odejść w zapomnienie.
   
    S. Agnieszka Leszko,
   Dziewica konsekrowana, wieloletnia gospodyni o. Kazimierza Żylisa: “Po prostu robił swoje, walczył przeciwko szatanowi”.
    Długo czekaliśmy na księdza w Indurze. Sama wielokrotnie jeździłam do dziekana, aby przyczynił się w tej sprawie. I wreszcie mamy o. Kazimierza, który od razu zrobił wrażenie bardzo skromnej osoby. Pamiętam, jak na spotkaniu powiedziałam mu: „Ojczulku, nie mamy tutaj żadnych warunków, ani wody, ani ogrzewania”. A on odpowiedział: „Potrzebuję tylko ludzi”. Był bardzo skromny również w jedzeniu. Nic nie chciał i miał tylko jedno wymaganie: aby rano i na obiad była zupa mleczna, a wieczorem – ziemniaki z kwaśnym mlekiem. W rzeczywistości musiałam ciągle mu przypominać, aby coś zjadł, ponieważ z powodu licznych obowiązków zawsze nie miał czasu.
    Jednym z jego głównych zasług podczas posługi w Indurze była walka o trzeźwość wśród lokalnych mieszkańców. Jak sam mówił o. Kazimierz, w młodości jego przyjaciele upili go wódką, po czym poczuł się tak źle, że obiecał Panu: zawsze będzie walczył z alkoholem! Robił to jednak w nietypowy sposób. Odmawiał odprawiania pogrzebowych Mszy św., gdy dowiadywał się, że podczas stypy wierni zamierzają spożywać alkohol. Na ambonie zawsze wisiał sznur, którym groził, że sprawi lanie temu, kogo zobaczy pijanego. Oczywiście takie stanowisko nie wszystkim się podobało, ale przyniosło owoce: wielu przestało pić i nawróciło się. Jednocześnie o. Kazimierz wykazał się wrażliwością, gdy widział, że uzależnienie od alkoholu wciąga człowieka. Rozwoził mężczyzn do domów, gdy widział ich pijanych, a spotykając ich z kacem, kupował im produkty: kefir czy chleb…
    Ogólnie rzecz biorąc, ojciec był prawdziwym miłosiernym samarytaninem. Nigdy niczego nie wymagał od ludzi, tylko dawał. Nawet, gdy budował lub odnawiał kościół, sam szukał lub zarabiał na tą sprawę, nie prosząc parafian.
    Wszyscy znają jego odwagę w konfrontacji z władzą sowiecką, ale ta odwaga przejawiała się we wszystkim. Pewnego dnia zauważył, że jego pies został otruty i zdał sobie sprawę, że ktoś przygotowuje się do przestępstwa. Zaczął wkładać siekierę pod łóżko. I rzeczywiście, pewnej nocy ktoś próbował wejść do jego domu. Po usłyszeniu nietypowych dźwięków o. Kazimierz podszedł do okna i wysunął z niego siekierę... Sprawcy zobaczyli to, przestraszyli się i uciekli!
    Zaczęłam tęsknić za ojcem, gdy tylko opuścił Indurę, aby przenieść się do Grodna. Wielokrotnie go tam odwiedzałam, niosłam ulubioną zupę mleczną. Kilka lat temu przyjeżdżałam do niego do Warszawy, gdy był na leczeniu. Po obudzeniu się ze śpiączki o. Kazimierz przyznał się, że widział Jezusa, który powiedział, że jego czas jeszcze nie nadszedł. A teraz okazuje się, że już nadszedł czas…
   
    Ks. Andrzej Honczar,
    były duszpasterz więzienny, następca obowiązków o. Kazimierza: “Przyjmował każdego człowieka i był przykładem w posłudze”.
    Msza św. dziękczynna za 40 lat kapłaństwa o. Kazimierza, 2013 rPoznałem o. Kazimierza, gdy odbywałem praktyki w katedrze w Grodnie, gdzie on posługiwał. Pierwszą rzeczą, która wpadła mi w oko, był niekończący się pozytyw kapłana: był w stanie się cieszyć nawet, gdy chorował i nigdy nie narzekał na ból. Żartował też z własnej słabości. Często mówił: „Zamrożę lub usmażę tego raka!” (znaczy w przerębli lub w łaźni parowej. O. Kazimierz lubił medycynę niekonwencjonalną – uw. autora). Do radosnego człowieka zawsze ciągną się ludzie, więc każdy, kto choć raz go spotkał, chciał być blisko o. Kazimierza.
    Jednak, jak bardzo serce tego jezuity jest w stanie kochać, zdałem sobie sprawę dopiero wtedy, gdy zacząłem towarzyszyć o. Kazimierzowi w posłudze więźniom. Wchodząc do cel, dawał tym ludziom nadzieję na zmiany, na miłość. Starał się znaleźć podejście do każdego, używał żargonu więziennego, aby rozmawiać tym samym językiem z więźniami.
    W więzieniu był znany i ceniony przez wszystkich: zarówno „nowoprzybyłych”, jak i „autorytetów”. Przede wszystkim o. Żylis dbał o to, aby każdy z więźniów został ochrzczony, czytał Biblię i przyjmował Komunię Świętą.
   Pewnego dnia dowiedzieliśmy się, że więzień, którego ojciec wczoraj wyspowiadał, próbował popełnić samobójstwo w nocy. O. Kazimierz natychmiast przybiegł do celi i zaczął przypominać o wartości tego człowieka w oczach Boga. I ten ponownie przystąpił do spowiedzi, mając łzy skruchy w oczach.
    Gdy ojciec wyjechał do Warszawy, jego podopieczni więźniowie jeszcze długo pytali mnie o niego i obiecywali modlić się w intencji dobrego zdrowia jezuity. Z kolei o. Kazimierz marzył, aby księża obsługujący więzienie pomagali ludziom również po zakończeniu ich uwięzienia. On sam wielokrotnie wspierał duchowo i materialnie tych, którzy wyszli z więzienia. Wiem, że dzięki wysiłkom o. Żylisa wielu z nich zaczęło praktykować wiarę na wolności.
    Zauważę, że o. Kazimierz bardzo lubił stawiać zakład. I pewnego dnia założyliśmy się, że schudnie 20 kg. Jeśli ojciec wygrałby zakład, to musiałbym kupić mu 20 butelek „amerykańskiej wódki” – tak jezuita nazywał „Coca-Colę”. I zrzucił tę wagę! Ale przyszła choroba. Wziąłem mu 5 butelek napoju zamiast 20 (bo po co tyle?!), a on, odpowiadając, obiecał, że gdy umrze, to będzie przychodził do mnie w nocy i będzie mnie łaskotać! Teraz czekam, aż mnie odwiedzi. A podsumowując... to był święty człowiek!
   
O. Kazimierz Żylis SJ odszedł po nagrodę do Pana 15 lutego w Warszawie (Polska).

    Genua Szwedko,
    przedstawicielka katolickiej wspólnoty Litwinów w Grodnie: “„Nie można było nie poczuć jego życzliwości”.
    Wiadomo, że o. Kazimierz Żylis urodził się na Litwie, gdzie został księdzem, jednak idąc za powołaniem misyjnym znalazł się na Białorusi. My, przedstawiciele litewskiej wspólnoty Grodna, obecnie mamy 170 rodzin i oczywiście od samego początku chcieliśmy mieć osobliwego duchowego kierownika, aby usłyszeć Słowo Boże w ojczystym języku. Z chwilą powstania wspólnoty litewskiej zwróciliśmy się do księdza biskupa Aleksandra Kaszkiewicza z prośbą o odprawianie Mszy Świętej po litewsku. Najpierw robił to sam, a następnie zaprosił o. Kazimierza. Przez długie lata zbieraliśmy się z nim na Świętą Liturgię w każdą niedzielę w kościele pobrygidzkim.
    Zapamiętałam go jako bardzo dobrego, troskliwego kapłana z doskonałym poczuciem humoru. Zawsze bawił nas wykonywaniem czastuszek w języku litewskim – bardzo lubił to zajęcie. Pamiętam jak podczas Mszy Świętej ślubnej, czytając modlitwę wiernych, o. Kazimierz zaznaczył i mnie: „Módlmy się za naszą Geniuszkę, aby znalazła dobrego męża dla siebie, ponieważ sam muszę przychodzić do jej ogrodu i potrząsnąć jabłoniami, aby pomóc zebrać plony”. Byłam wdową i naprawdę potrzebowałam wsparcia w gospodarstwie, a o. Kazimierz był osobą, która nie pozostawi bliźniego w potrzebie. Tego dnia śmialiśmy się całym Kościołem.
    Uwielbialiśmy organizować Dzień cepelin – narodowe litewskie danie. Zwykle odbywało się w Święto Niepodległości Republiki Litewskiej. Najważniejsze było, aby każdy z uczestników przygotował cepeliny na swój sposób i przyniósł poczęstować. Oczywiście nie jedno takie święto nie obyło się bez o. Kazimierza, który zawsze chwalił moje cepeliny z nadzieniem z potrójnego mięsa: drobiu, wołowiny i wieprzowiny.
    I chociaż zwykle kapłan był całkowicie bezpretensjonalny w jedzeniu, tego dnia sprawiał sobie przyjemność. Jednak, w rzeczywistości, niezależnie od tego, czy cepeliny były, czy nie, za tym wszystkim kryło się pragnienie przebywania w pobliżu ludzi, których powierzono jego opiece.
    Nawiasem mówiąc, o. Kazimierz zmarł w wigilię Święta Niepodległości Litwy. A my, dopóki tu jesteśmy, będziemy co miesiąc w ojczystym języku kapłana składać modlitwy o wieczne szczęście dla niego w Królestwie Bożym.

Numer aktualny

 

Kalendarz 2022

Kalendarz
«Słowo Życia»
na rok 2022

Kalendarz liturgiczny

 
white
Obchodzimy imieniny:
Do końca roku pozostało dni:  258

Czekamy na Wasze wsparcie

skarbonkaDrodzy Czytelnicy!
Prosimy Was o pomoc w głoszeniu Dobrej Nowiny. Czekamy na Wasze listy, artykuły, zdjęcia i wsparcie finansowe gazety. Jako jedna rodzina "Słowo Życia" pragniemy nieść słowo Boże, mówić o Chrystusie i Kościele co raz większemu gronu ludzi na Białorusi oraz poza jej granicami.