GRODNO
Poniedziałek,
06 maja
2024 roku
 

Prowadzić wiernych drogą wiary

Życie Kościoła

Młodzi wierni parafii składają 
ks. Witoldowi życzenia jubileuszowe 35 lat temu ks. prałat Witold Łozowicki przyjął święcenia kapłańskie i został posłany do winnicy Pańskiej, aby współpracować z Bogiem w najpiękniejszym i najważniejszym dziele, którym jest zbawienie dusz. Od momentu, gdy Chrystus uczynił go rybakiem ludzkich serc, i do dnia dzisiejszego pełni powierzone mu zadanie: dzieli się Dobrą Nowiną i zasiewa Słowo Boże, ufając, że wyda ono plon stokrotny.
Rodzina szkołą wiary
    Dostojny jubilat pochodzi z Grodna. Wychował się wraz z dwiema swymi siostrami Łucją i Marią w polskiej katolickiej rodzinie Jana i Janiny Łozowickich.
    Mówiąc o czasach swego dzieciństwa, ks. Witold wspomina wspólnie spędzany przez członków rodziny czas: to była radość bycia ze sobą, posiłek przy jednym stole, spokojna rozmowa, wspólna modlitwa, przeżywanie wydarzeń religijnych.
„Terytorialnie należeliśmy do parafii katedralnej. Ale nie było tam wtedy kapłana, więc na Mszę św. chodziliśmy do świątyni pobernardyńskiej, gdzie posługiwał ks. infułat Michał Aronowicz – opowiada ks. Witold. – Właśnie tam przystąpiłem do I Spowiedzi i Ko- munii Świętej. Oczywiście, działo się to potajemnie. Było nas dziesięcioro dzieci: sześć dziewczynek i czterech chłopców. Każdy w zakrystii ubrał się świątecznie, po czym dostał maleńką świecę i przy zamkniętych drzwiach świątyni przystąpił do sakramentów świętych”.
    W rodzinie zawsze praktykowano modlitwę: pacierz poranny każdy odmawiał sam, a wieczorny wszyscy razem. W niedzielę chodzono do kościoła dwa razy: najpierw na Mszę św. do pobernardyńskiego, a potem do katedry na nabożeństwo, podczas którego na ołtarzu kładziono ornat, a zamiast Komunii św. była cisza eucharystyczna. „Wraz z innymi mieszkańcami Grodna przychodziliśmy do świątyni, aby pokazać lokalnym władzom, że kościół nie jest pusty. W przeciwnym razie mógł zostać zamknięty” – mówi kapłan.
    Ks. Witold wspomina, że w pierwsze niedziele miesiąca w katedrze odbywała się procesja, w której uczestniczyły jego siostry. Pewnego razu rozpoznano je, rodziców wezwano do szkoły. „Ojciec wtedy powiedział: «Szanuję szkołę, nauczycieli, ale wy uczcie fizyki, chemii, historii, matematyki, języka, a wychowywać dzieci to my z żoną będziemy»”, – opowiada kapłan, podkreślając, że w tamtych czasach komunistycznych mimo prześladowań ludzie starali się bronić swojej wiary. Oczywiście, niektórzy bali się chodzić do kościoła, zwłaszcza jeśli zajmowali w pracy wysokie stanowisko. Rodzice ks. Witolda byli prostymi ludźmi: ojciec pracował jako ślusarz, a matka jako sprzątaczka. Rodzina żyła z pracy swoich rąk, więc nie musieli przed nikim się chować.
   
    Droga do kapłaństwa
  Ks. Witold Łozowicki przy pomniku 
pomordowanym 15 czerwca 1944 roku mieszkańcom Sopoćkiń  Mówiąc o swoim powołaniu, ksiądz prałat od razu akcentuje, że była to dosyć długa, a zarazem ciekawa droga. „Skończyłem szkołę średnią, do wojska zostawało mi półtora roku – wspomina kapłan. – Ojciec wtedy powiedział, że nie ma co się obijać, więc udałem się na studia do technikum chemiczno-technologicznego w Gro- dnie na kierunek Gazownictwo. Potem na dwa lata poszedłem do wojska. W tym okresie nauczyłem się praktycznego myślenia. Powołania do kapłaństwa wtedy jeszcze nie odkryłem”.
    Po wojsku ks. Witold pracował w służbie gazownictwa na fabryce wałów napędowych. Miał tam dobre wynagrodzenie, proponowano mu też wstąpić do partii, pojechać na studia do Mińska, aby dostać potem wyższe stanowisko, ale młody mężczyzna czuł, że nie jest to jego miejsce.
    W tym samym czasie zaczął posługiwać do Mszy św. w kościele franciszkańskim. Tam zaprzyjaźnił się z ks. prałatem Józefem Trubowiczem. Stopniowo odkrywał w sobie powołanie do kapłaństwa – tajemnicę spotkania dwóch wolności: Boga, który powołuje, oraz człowieka, który na to powołanie odpowiada.
    „Ponad półtora roku rozważałem decyzję pójścia do seminarium. Rodzice mówili: «Uważaj, to twój krok, sam powinieneś podjąć decyzję»”, – opowiada kapłan. Wspomina także, że później dowiedział się, że zanim postanowił poświęcić swoje życie służbie Chrystusowi, jego babcia, która w 1956 roku wyjechała do Polski, modliła się, by ktoś z wnuków został kapłanem. Co prawda, bardziej myślała o jego kuzynie Andrzeju, który mieszkał w Białymstoku, ale Bóg pokierował inaczej. W październiku 1979 roku do seminarium w Rydze (Łotwa) udał się Witold.
    „Na początku przyglądano się mnie, dziwiono, dlaczego zostawiłem dobrą pracę i zdecydowałem się zostać kapłanem – – dzieli się ks. Witold. – Po latach nauki i formacji duchowej 3 czerwca 1984 roku nastąpił najbardziej odpowiedzialny moment – święcenia kapłańskie. Odbywały się w ryskiej katedrze. Była to tzw. międzynarodówka: jeden Łotysz, trzech Polaków i dwóch Ukraińców. Do mnie przyjechały z Grodna dwa autobusy: krewni, znajomi. Gdy zobaczyli biskupa, rektora seminarium, zaczęli klękać przed nim i całować w rękę. Wszyscy płakali. Ekscelencja zapytał, skąd są ci ludzie i dlaczego się tak zachowują. I usłyszał odpowiedź: «Przyjechaliśmy z Grodna. Ostatni raz widziano u nas biskupa w 1937 roku»”.
   
    Trudne początki
    Po święceniach kapłańskich młody ksiądz na krótko trafił jako wikariusz do grodzieńskiej parafii franciszkańskiej. Potem objął parafie Łabno, Hołynka, Perstuń, Teolin (Sopoćkinie). W tym czasie starał się o otworzenie kościoła w Hołynce. Następnie remontował kościół w Perstuniu, gdzie zawalił się dach, wznosił kaplicę w Kaletach. Będąc proboszczem w Sopoćkiniach, dużo starań dołożył, by zbudować tam plebanię i wieże kościelne. Sprowadził z Rosji trzy dzwony: do Sopoćkiń, Hołynki i Łabna.
    Nie zaniedbywał też katechizacji dzieci i młodzieży. „W 1992 roku czyniłem starania o przybycie katechetek do parafii w Sopoćkiniach – opowiada ks. Witold. – – Pojechałem do Polski. Odwiedziłem około 15 zgromadzeń, ale wszędzie słyszałem, że nie ma zakonnic do pomocy. Musiałem więc prowadzić lekcje religii sam, nie miałem innego wyjścia. Trudno było łączyć prace w parafii, remonty i katechezy.
    Wszystko robiliśmy potajemnie. Po przyjściu dzieci z rodzicami do kościoła zamykaliśmy świątynię, trwała modlitwa, a następnie lekcja religii. Dwa razy dostałem mandat, ponieważ według tamtych zasad rodzice powinni byli uczyć swoich synów i córki samodzielnie, a dopiero potem prowadzić do kościoła, by ksiądz ich przepytał. A jeśli gromadziło się przynajmniej pięciu młodych, była to już katechizacja, której zabroniono. Mimo to ryzykowaliśmy i robiliśmy swoje”.. Aż Bóg wysłuchał ks. Witolda i w marcu 1993 roku do parafii przybyły siostry serafitki, które pracują w Sopoćkiniach po dzień dzisiejszy.
    „Początki zawsze są trudne. Moja posługa duszpasterska nie jest wyjątkiem – mówi ks. Witold. – Dobrze, jak po święceniach młody kapłan jest przy starszym. Ja byłem przy ks. Józefie Trubowiczu nie więcej jak trzy miesiące. Więc kiedy przeniosłem się do parafii w Sopoćkiniach często udawałem się do niego po radę. Dużo mi pomagał również ks. Kazimierz Orłowski z sąsiedniej parafii w Adamowiczach. Jednak sporo musiałem też robić sam. Stare przysłowie głosi: «Ptak rodzi się do śpiewania i latania, a człowiek do modlitwy i pracy». Więc i ja nieustannie się modliłem, miałem jakieś plany i starałem się je realizować”.
   
    35 lat jak jeden dzień
    Po 26 latach posługi ks. Witold Łozowicki opuścił parafię Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i św. Jozafata Kuncewicza w Sopoćkiniach. Półtora roku posługiwał w grodzieńskiej parafii Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, a następne sześć lat w parafii Matki Bożej Różańcowej w Raduniu. Obecnie jest proboszczem w parafii Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Zareczance (Bala Kościelna).
    „Te 35 lat minęły jak jeden dzień – podsumowuje kapłan. – Przez cały czas swego duszpasterzowania odczuwałem, że Pan Bóg mi pomaga. Jednocześnie starałem się zwracać uwagę tylko na dobro, które działo się wokół mnie, a o smutkach i niepowodzeniach wolałem jak najszybciej zapomnieć. Na pierwszym miejscu zawsze była i jest służba Bogu i ludziom, życie sakramentalne, modlitwa oraz codzienna Eucharystia”.
    Mówiąc o wyzwaniach, z którymi musi się zmierzać, ks. Witold zaznacza, że we współczesnym świecie każdy kapłan powinien wychodzić do ludzi, uczyć ich trzymania się fundamentu, którym jest wiara, pokazywać, że można korzystać dla dobra materialnego i godnego życia z postępów cywilizacji, ale jednocześnie nie zapominać, że głównym celem jest zbawienie.
    „Ludzie w zamęcie informacyjnym zapominają, że wszyscy jesteśmy na ziemi jakby w delegacji, gdyż nasza prawdziwa ojczyzna jest w Niebie. Trzeba zdawać sobie sprawę, że człowiek żyje nie samym chlebem, lecz potrzebuje też modlitwy, która utrzymuje w jedności z Bogiem. Jestem także pewien, że serce ludzkie można zdobyć miłością i prawdą, ponieważ każdy bez wyjątku ma w sobie ziarenko dobra. Może jest zakurzone grzechem, ale da się je oczyścić. Staram się robić wszystko, co mogę. Wiem, że Pan Bóg poprawi to, co się nie uda, gdyż stworzył świat z ludzi słabych i grzesznych, aby dorastali do świętości”.
   
    Radość ze spełnienia obietnic
    Ksiądz prałat zaznacza, że jubileusze i okrągłe rocznice święceń kapłańskich zawsze skłaniają do wspomnień: gdzie został posłany, gdzie posługiwał, przez ile lat, ile wygłosił kazań, rekolekcji, ilu udzielił chrztów, ślubów, rozgrzeszeń, odprawił pogrzebów... „Było tego rzeczywiście niemało, gdyż są to składowe co- dziennego trudu kapłańskiego. Ale statystyki, choć po ludzku zrozumiałe, nie są głównym, najważniejszym po- wodem do radości z perspektywy wiary – tłumaczy jubilat. – Głównym powodem do radości są owoce posługi kapłań- skiej. Innymi słowy, jeśli udało ci się realizować jako głosiciel Słowa Bożego i świa- dek Ewangelii, szafarz sakramentów św., katecheta, przewodnik wspólnoty parafialnej, ten, który kieruje ku Chrystusowi, jedynemu Zbawicielowi”.
    Ks. Witold Łozowicki podkreśla, że radość jubileuszu to radość dojrzałego plonu: już nie z obietnic, lecz ze spełnienia. Radość, wynikająca z wierności Bogu, z tego, że pozwolił Mu się prowadzić, że mimo trudności nie zwątpił w Niego, i przez ofiarowanie swojego trudu, umysłu, rąk i pracy, stał się narzędziem, przez które Bóg mógł obdarzać ludzi swoimi łaskami.

Numer aktualny

 

Kalendarz 2022

Kalendarz
«Słowo Życia»
na rok 2022

Kalendarz liturgiczny

 
red
Obchodzimy imieniny:
Do końca roku pozostało dni:  240

Czekamy na Wasze wsparcie

skarbonkaDrodzy Czytelnicy!
Prosimy Was o pomoc w głoszeniu Dobrej Nowiny. Czekamy na Wasze listy, artykuły, zdjęcia i wsparcie finansowe gazety. Jako jedna rodzina "Słowo Życia" pragniemy nieść słowo Boże, mówić o Chrystusie i Kościele co raz większemu gronu ludzi na Białorusi oraz poza jej granicami.