GRODNO
Czwartek,
18 kwietnia
2024 roku
 

Mocą krzyża

Życie Kościoła

„O, Krzyżu, bądź pozdrowiony, jedyna nasza nadziejo” – głosi starożytna pieśń, wykorzystywana jako hymn brewiarzowy w nieszporach na Wielki Tydzień. Ukazuje paradoks krzyża, który polega na odwróceniu wartości: drzewo hańby i śmierci staje się miejscem chwały i zwycięstwa Chrystusa, a przez to znakiem nadziei i odkupienia dla człowieka.
    W dzisiejszym numerze „Słowa życia” opowiadamy historię Heleny Giebień z Lidy. Jej rodzina przeszła „drogę krzyżową”, jednak w swoim cierpieniu nie była sama. Bóg pozostawał przy niej i umacniał, by mogła wykrzesać siły i przeciwstawić się rozpaczy.
Represje
    Urodziłam się w polskiej rodzinie katolickiej. Moja mama Helena pochodziła z domu Winkiel. Jej ojciec był bardzo dobrym gospodarzem, miał 40 hektarów ziemi, sad. Ale przyszło mu żyć w czasach, kiedy pracowity człowiek mający posiadłości był uznawany za wroga ludu. Jako kułaka zabrano dziadka do lidzkiego więzienia. Tam usłyszał wyrok, że całe mienie zostanie zabrane, a jego wywiozą do Kazachstanu. Tak się tym przejął, że dostał zawału serca i zmarł w celi. Miał 53 lata.
    Po jakimś czasie odeszła do wieczności również moja prababcia, a cały majątek odziedziczyła babcia Marysia. Wobec niej więc zastosowano wszystkie formy represji: wydano rozkaz wywłaszczenia całej posiadłości i zesłania do odległych rejonów ZSRR. Razem z babcią na wywózkę skazano moją mamę i mnie, małą dziewczynkę w wieku dwu i pół lata. Mój ojciec, Antoni Mickiewicz, również został skazany na zesłanie, ale już jako wróg polityczny, gdyż był związany z Armią Krajową. Trafił do Żezkazganu, czyli kazachstańskiego gułagu, gdzie pracował w kopalni rudy.
    Nasza wywózka do Kazachstanu rozpoczęła się 18 kwietnia 1952 roku. Czekając wraz z innymi zesłańcami, aż zaczną nas „ładować” do wagonów, stanęliśmy niedaleko śmietnika. Moja babcia zauważyła, że leży tam niewielki drewniany krzyż. Podeszła bliżej, podniosła go i zobaczyła, że na figurce Pana Jezusa są odbite rączki. Oderwała kawałek swojej pończochy, przywiązała figurkę, przytuliła krzyżyk do siebie i schowała pod ubranie, bo przecież nie wolno było zabierać ze sobą takich rzeczy. Powiedziała do nas: „Ten krzyżyk jest misyjny. Jestem pewna, że czyni cuda, i myślę, że wrócimy do swojego domu szczęśliwie”.
    Na zesłanie wieźliśmy ze sobą także obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Właśnie tą relikwią babcia błogosławiła mamę, gdy ta wychodziła za mąż, więc nie mogła jej zostawić.
   
   
    Na „nieludzkiej ziemi”,
ale pod Bożą opieką

    Kiedy pociąg dotarł do ostatniej stacji, wsadzono nas do ciężarówek i pojechaliśmy w miejsce zamieszkania. Tam zostawiono nas na wolę losu: radźcie sobie dalej, jak umiecie. Tylko na początku kazano podpisać dokumenty na stały pobyt, a kto by się nie zgodził, nie dostałby „lepianki”. Tylko czy można było wyobrazić sobie życie w stepie bez dachu nad głową? Więc nie mieliśmy wyboru.
    Życie na zesłaniu wyglądało strasznie. Dookoła było bardzo dużo żmij, pająków, skorpionów. Nie raz się budziłam, a pod poduszką znajdowałam węże – grube jak ręka.
    W dzień temperatura sięgała 50 stopni, w piasku można było ugotować jajko. Ze względu na warunki klimatyczne do uprawy czegokolwiek niezbędna była woda. Doprowadzano ją za pomocą systemu rowów zwanych arykami.
    Pewnego dnia bawiłam się niedaleko tych aryków. Było bardzo gorąco, więc weszłam do wody, by się wykąpać. Nie miałam pojęcia, że to jest niebezpieczne – połknięcie surowej wody groziło dyzenterią. Gdy pojawiły się pierwsze objawy choroby, zabrano mnie do lecznicy. Lekarz powiedział mamie, że nie zostanę przy życiu, gdyż nie ma żadnych antybiotyków. Trochę później zachorował chłopiec z pobliskiego wojennego garnizonu. Wtedy pojawiła się szansa na to, że potrzebne leki dostarczą samolotem z Moskwy. A skoro nikt nie wie, ile ich potrzeba dla chorego chłopca, to weźmie więcej, aby i mnie starczyło. Po wyjściu doktora mamusia starannie wysprzątała lecznicę i wymyła, co się dało. Zdążyła akurat przed powrotem lekarza, który przyszedł nie sam, lecz razem z komisją z Moskwy. Wszyscy byli zdziwieni, że dookoła jest taki porządek. Myśleli, że jak otworzą drzwi, zobaczą coś strasznego: chore dzieci w łóżkach w warunkach antysanitarnych. Lekarz, wdzięczny mamie za pomoc, rzekł: „Niech Pani się nie martwi, zrobię wszystko, co w mojej mocy”. I rzeczywiście zaczęłam zdrowieć. Jednak prognoza i tak nie była zbyt optymistyczna: zakładano, że dożyję tylko do 13 lat... Tyle czasu minęło od tamtego wydarzenia, a ja nadal żyję, choć zdrowie zawodzi. Jestem pewna, że Jezus darował mi życie, bo był przy mnie krzyżyk, znaleziony przez babcię, a moi bliscy modlili się za mnie.
    W ogóle, modlitwa i szczera wiara w Pana Boga towarzyszyły nam zawsze, również na zesłaniu. Znajdowała się tam cała dzielnica Polaków. Zawsze zbieraliśmy się razem na Boże Narodzenie i Wielkanoc. Choć jakie tam były święta? Stawialiśmy na stole krzyż, klękaliśmy, modliliśmy się, nuciliśmy piosenki religijne, odmawialiśmy na palcach Różaniec...
    Pewnego razu, akurat na Zmartwychwstanie Pańskie, dostaliśmy paczkę od mojej drugiej babci. Znaleźliśmy tam kawałeczek wysuszonego i poświęconego chlebka. Jacy byliśmy szczęśliwi! Dzisiaj w wielu rodzinach na święta stół się łamie od najwykwintniejszych dań, a wciąż się niektórym wydaje, że czegoś brakuje. Dla nas wtedy w tej nędzy natomiast jak był chleb na stole, to już było święto.
   
    Powrót
    Kiedy zmarł Stalin, mama wysłała do Moskwy list, w którym zwracała się z prośbą o pozwolenie na powrót do domu. Dołączyła do niego potwierdzenie od lekarza, że jestem chora, a klimat Kazachstanu szkodzi memu zdrowiu. Dostaliśmy pozytywną odpowiedź i pod koniec 1954 roku udaliśmy się do rodzinnych stron. Choć babcia nie miała pozwolenia na opuszczenie miejsca zesłania, nie chciała zostawać sama, więc wyjechała razem z nami – nielegalnie.
    Zamieszkaliśmy w rejonie Woronowskim u mojej drugiej babci Stefci. Bardzo mile wspominam ten czas. Babcie czytały mi Biblię, uczyły się modlić. Nie mieliśmy prądu, bo mieszkaliśmy na kolonii. Wieczorem zapalaliśmy świece, lampy gazowe i wszyscy razem klękaliśmy, by odmówić pacierze.
    Pewnego razu przyjechali do nas funkcjonariusze KGB i zabrali babcię Marysię. Znów ją osądzono, tym razem za nielegalny wyjazd, i skazano na kolejne dwa lata zesłania. Jednak mama zwróciła się do adwokata. Udało mu się babcię obronić, więc po krótkim czasie wróciła do nas. Mimo wszystko już długo nie pożyła. Później dostaliśmy „sprawkę”, że zostaliśmy rehabilitowani.
    W ciągu życia doświadczyliśmy okrutnych wypróbowań, jednak zachowaliśmy swoją tożsamość, a teraz pielęgnujemy pamięć o tych strasznych wydarzeniach, o tym, jak niszczono losy niewinnych ludzi, z nadzieją, że już nigdy się to nie powtórzy. Do dnia dzisiejszego przechowuję w swoim domu krzyż, który chronił mnie i moich bliskich na „nieludzkiej ziemi” i chroni nadal. Nie ustaję dziękować Jezusowi, że w obliczu cierpienia nie pozostawił nas samych.

Numer aktualny

 

Kalendarz 2022

Kalendarz
«Słowo Życia»
na rok 2022

Kalendarz liturgiczny

 
white
Obchodzimy imieniny:
Do końca roku pozostało dni:  258

Czekamy na Wasze wsparcie

skarbonkaDrodzy Czytelnicy!
Prosimy Was o pomoc w głoszeniu Dobrej Nowiny. Czekamy na Wasze listy, artykuły, zdjęcia i wsparcie finansowe gazety. Jako jedna rodzina "Słowo Życia" pragniemy nieść słowo Boże, mówić o Chrystusie i Kościele co raz większemu gronu ludzi na Białorusi oraz poza jej granicami.