GRODNO
Sobota,
27 kwietnia
2024 roku
 

Historia jednego neofita. „Jeśli już spróbujesz, będziesz chciał znów poczuć ten smak”

Wywiad

Podstawowe prawo wolności sumienia znajduje odzwierciedlenie w większości konstytucji i ogólnych praw na całym świecie. Wydaje się, że ogromna część ludzkości uważa, że spotkanie z Bogiem to zawsze bardzo intymna sprawa. Nie działa tu rozkaz ani przymus. W dzisiejszym numerze rozmawiamy z Sergiuszem Wilczewskim, inżynierem z Mińska, o długim poszukiwaniu i wyniku wieloletniej pracy w poszukiwaniu Boga.

  – Sergiuszu, opowiedz proszę o swojej drodze do wiary. Jaka była?
    – Od dzieciństwa w mojej głowie pojawiały się pytania: „Jak żyć?”, „Dlaczego ludzie pracują, a później starzeją się i umierają?”, „Jak wybrać żonę?”. Do tego dochodziły globalne pytania typu „Jaki jest sens życia?”. Bardzo trudno było sobie uświadomić, że życie składa się z jedzenia, spania, nauki, chodzenia do pracy, zarabiania i wydawania pieniędzy.
    Gdy przyjechałem do Mińska, wynająłem pokój w rodzinie wierzącej. Zacząłem widzieć, że ci ludzie są wyjątkowi. W ich relacji było dużo miłosierdzia, mogli się pokłócić, ale potem się godzili. W domu używano słów „przepraszam”, „czy można”, „proszę”. Byli bardzo delikatni i jednocześnie prawdziwi, dobrze mnie traktowali. Ten kontrast widziałem właśnie w odniesieniu do niewierzących ludzi, którzy mnie wtedy otaczali. Zainteresowałem się ich wiarą, dlaczego chodzą do kościoła. Od chrztu byłem katolikiem, ale wszystko kończyło się właśnie moją wiedzą, że jestem katolikiem. W tamtym momencie myślałem: „O, ci ludzie też są katolikami. Dobrze, że tak się złożyło”. To właśnie oni zaprosili mnie kiedyś do kościoła. Byłem tam, poznałem innych rówieśników i polubiłem ich. To nie byli ludzie, z którymi przyjaźniłem się w szkole, podczas nauki w Lidzie, których spotykałem na moim podwórku.
    Wierzący bardziej mi się podobali. Chciałem więc dowiedzieć się, czym żyją, dlaczego są tacy. Stopniowo dowiadywałem się o Bogu, o nauczaniu Kościoła, że ci ludzie spowiadają się, że słuchają Słowa Bożego, że istnieją bardzo różnorodne modlitwy, a również, że Kościół wzywa wiernych do spontanicznej modlitwy własnymi słowami, tak jak leży na sercu, a nie według książki. Tak zaczęła się moja droga ku wierze.
    Pamiętam taką historię. Przyjechaliśmy z wierzącym przyjacielem do kaplicy, która była wtedy w budynku komunalnej gospodarki mieszkaniowej. Jest to dzielnica Łoszyca w Mińsku. Na Mszy św., był jakiś nowy ksiądz, były rekolekcje. Zadał tak proste pytanie: „Gdy życie się skończy i przyjdziemy do Boga, co Mu powiemy?”. To mnie poruszyło, aż polały mi się łzy. Być może, to pytanie mnie niepokoiło, ale nie zdawałem sobie z tego sprawy.
    Tak się złożyło, że razem z przyjacielem podwoziliśmy tego księdza samochodem. Patrzyłem na niego i zdawałem sobie sprawę, że to zwykły człowiek, ale nie mogłem zrozumieć, dlaczego jego słowa tak mnie poruszyły.
   Domyślałem się, że nie chodzi o człowieka – po prostu wykonuje swój zawód. I zrozumiałem: jest coś ponad ludzką miarę, co dotyka mojego serca. Wtedy podjąłem decyzję, że będę stale chodził do kościoła, aby słuchać kazań, słuchać Słowa Bożego i stamtąd czerpać sens życia.
   
    – Co cię bardziej motywowało w tym poszukiwaniu?
    Rozum czy serce? – Najpierw bardziej skupiałem się na intelekcie, dużo czytałem, zadawałem pytania. To wielkie pragnienie wiedzy chrześcijańskiej zaprowadziło mnie do koledżu teologicznego i psychologii. Później jednak zdałem sobie sprawę, że w pewnym momencie zdolności rozumowania stały się bezsilne. Cała wiedza i wszystko, co przeczytałem, staje się bezradne, jest bardzo suche. Karmi to mózg, a nie serce.
    W psychologii istnieje termin „hiperkompensacja intelektualna” lub po prostu „intelektualizacja” – gdy doświadczamy czegoś i, zamiast dzielić się z bliskimi, zaczynamy na przykład czytać o tym, rozumować. Nie będąc w stanie poradzić sobie z naszymi emocjami, nadrabiamy to umysłem. Krótko mówiąc, to, co należy przeżyć w sercu, próbujemy rekompensować umysłem. Ale Bóg trochę nie tak stworzył wewnętrzny świat człowieka. Sam Jezus płakał, cieszył się, tęsknił. Żadna informacja nie zastąpi relacji międzyludzkich, uśmiechów i przytuleń. Nic nie zastąpi spowiedzi, gdy wyznajesz swoje grzechy przed człowiekiem, chociaż zdajesz sobie sprawę, że i on tu jest z woli Boga, i ty. Oboje wypełniamy wolę Bożą w konfesjonale.
    Więc w pewnym momencie zacząłem nie rozumieć, a mianowicie doświadczać: sercem, pełniej. I tutaj nie zawsze mogę wyjaśnić, dlaczego ono – moje serce – chce to robić, a tego nie chce. Albo dlaczego byłem zdenerwowany w jakiejś sytuacji, w której wydaje się, że nie było znaczącego powodu. Teraz bardziej przyjmuję zarówno radość, jak i smutek, a to zależy od mojej relacji zarówno z Bogiem, jak i z ludźmi.
   
    – Dlaczego wybrałeś właśnie Kościół katolicki?
    – Pamiętam, że był taki moment, gdy myślałem, według nauki którego Kościoła mam żyć. W pewnym momencie zainteresowałem się zarówno wiarą prawosławną, jak i protestanckim spojrzeniem, które mnie pociągało, i oczywiście dużo byłem w Kościele katolickim. Potem zdałem sobie sprawę, że nie możemy wybrać wszystkiego, że nie powinienem odcinać korzenia, z którego wyrosłem. Postanowiłem więc nie podejmować żadnych decyzji. Za mnie Bóg, albo, można powiedzieć, okoliczności, albo moi rodzice już wybrali. Mój los złożył się wokół katolików. Pogodziłem się, że to mi wystarczy dla zbawienia.
   
    – Gdy przyszedłeś do kościoła, twoje poszukiwania nadal były kontynuowane. Rozpocząłeś naukę w koledżu teologicznym. Co było czynnikiem motywującym do działania?
    – Zawsze czegoś mi brakuje, a problem w tym, że nie wiem czego dokładnie chcę. To jest tak, dopóki nie spróbujesz czegoś, na przykład mango, nie dowiesz się, czy ci się ono podoba, czy nie. Jeśli już spróbujesz, wiesz, że jest bardzo smaczne. Dlatego chcę raz na jakiś czas zjeść mango, aby ponownie poczuć ten smak. Ale nie można spróbować wszystkiego na świecie. Dlatego w sprawach religijnych nie zawsze wiem, co przyczyniłoby się do mojej wiary i zbawienia.
    W pewnym momencie mojego życia duchowego zatrzymałem się i nie wiedziałem już, gdzie iść dalej. Motywowała mnie tęsknota za czymś nowym, chęć rozwoju i poznania rzeczy dla mnie niepojętych, eksperymentowania. Tak właśnie rozpocząłem naukę w koledżu.
   
Sergiusz Wilczewski – inżynier. Doszedł do wiary podczas studiów na uniwersytecie. Ukończył Koledż Teologiczny w Mińsku i Akademię Kształcenia Podyplomowego na kierunku psychologia.

   – A później pojawiło się zainteresowanie psychologią?
    – Gdy pytasz Boga, często ma odpowiedź, której nie można przewidzieć. Tak więc do 25 roku życia nie mogłem sobie nawet wyobrazić, że w ogóle potrzebuję wiedzy psychologicznej. Również znajoma, z którą studiowaliśmy razem, zauważyła: „Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że jest mi potrzebna psychologia, wzięłabym się za naukę jej od dawna i wyciągnęłabym wiele przydatnych wniosków”.
    Dlatego Bóg objawił mi dziedzinę psychologii, która pomogła mi zrozumieć siebie, swoje zachowania i reakcje.
    Co dało również możliwość akceptowania innych ludzi i ich osobliwości.
    Dzięki temu w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że mój dalszy rozwój może być bardziej owocny właśnie w małżeństwie niż w innym sposobie życia. Jest to coś nieznane, co przeraża z powodu braku wiedzy i doświadczenia, ale także błogosławieństwo, sakrament Boży. Jest to zarówno bliska relacja, miłość, jak i wierność aż do śmierci. Zrozumiałem, że można się tu rozwijać. Oprócz rozwoju w małżeństwie będzie również droga ojcostwa.
   
    – Św. Augustyn pisał: „Szukałem Cię, Boże, i Ty pozwoliłeś mi znaleźć Ciebie”. Jak opisałbyś dziś swoją relację z Bogiem, patrząc wstecz na przebytą drogę?
    – Mój okres nawrócenia był bardzo emocjonalny, było dużo zamieszania, wzruszenia.
    Chyba u św. Ignacego Loyoli są pewne kroki, gdzie najpierw wyrzekasz się grzechu, potem chcesz być bliżej Boga, a następnie dochodzi do pojednania z Bogiem, chęć bycia zawsze z Nim, bez względu na okoliczności.
    Teraz ważne jest dla mnie słuchanie Boga. Jeśli jest On w każdej osobie, to należy umieć Go słuchać i nie pędzić za Nim. Dlatego moja relacja z Bogiem jest dziś spokojniejsza, są w niej bardziej osobiste słowa i uczucia. Dzisiaj ważne jest dla mnie utrzymanie stałego kierunku. Mój ruch wiary stał się bardziej oddany i spokojny. Dla przykładu, oznacza to bycie razem we wszystkich sprawach z moją żoną, omawianie wszystkiego, uczenie się z nią nowych i nieznanych rzeczy.
    Ważne jest również dla mnie dzisiaj tzw. „obudzenie woli”. Zdarza się, że życie samo gdzieś płynie, a ty po prostu się zgadzasz na to, co się dzieje każdego dnia. Jeśli tak żyć, to życie jest jak coś, co kołysze się na wietrze – tam, gdzie wieje wiatr, tam też jest człowiek. „Obudzenie woli” pomaga wybrać kierunek każdego dnia, iść tam, gdzie powinienem, niezależnie od kierunku wiatru. Gdy potrzebujemy iść do sklepu, to bez względu na pogodę, stan naszych butów i odległość idziemy tam. Tak jest i w życiu osobistym: należy wytrwać w wybranym kierunku.
    Dlatego też relacja z Bogiem stała się bardziej trwała. Nowy dzień nie jest teraz nowym życiem, ale jedną melodią, jednym obrazem. Oczywiście pozostaję słabym człowiekiem. Czasami, gdy wieje silny wiatr, zatrzymuję się. Jednak, gdy przestaje wiać, idę w tym samym kierunku.

Numer aktualny

 

Kalendarz 2022

Kalendarz
«Słowo Życia»
na rok 2022

Kalendarz liturgiczny

 
white
Obchodzimy imieniny:
Do końca roku pozostało dni:  249

Czekamy na Wasze wsparcie

skarbonkaDrodzy Czytelnicy!
Prosimy Was o pomoc w głoszeniu Dobrej Nowiny. Czekamy na Wasze listy, artykuły, zdjęcia i wsparcie finansowe gazety. Jako jedna rodzina "Słowo Życia" pragniemy nieść słowo Boże, mówić o Chrystusie i Kościele co raz większemu gronu ludzi na Białorusi oraz poza jej granicami.