Nie nienawidzić – to łaska

Wywiad

Siostry zakonne zbierają pomoc ofiarom działań wojennych na UkrainieZ nazaretanką z Żytomierza rozmawialiśmy o dzisiejszej rzeczywistości sióstr na Ukrainie. O syrenach, kanapkach dla potrzebujących, ludzkiej solidarności, o spojrzeniu z innej perspektywy na wiarę i przebaczenie. W szczególny sposób zatrzymaliśmy się na tym ostatnim. „Przebaczenie powinno być naszą decyzją, wyborem” – powiedziała s. Franciszka.

   – Co robią siostry nazaretanki na Ukrainie? Jak wojna zmieniła działalność Siostry?
    – W tej chwili w kraju jest 5 domów. Przed wojną było 6 – był jeszcze dom w Chersoniu. Niestety siostry musiały stamtąd wyjechać. Są 2 domy w Kijowie, ale teraz nie ma zbyt wiele możliwości, by się przemieszczać po mieście, więc siostry mieszkają przy parafii w piwnicach kościelnych. Ich służba polega na przebywaniu z ludźmi, modlitwie z nimi, zajmowaniu się dziećmi, opiece nad ludźmi, którzy tam są. Gdy stolica została ostrzelana i było bardzo niebezpiecznie, wiele osób przeszło przez domy sióstr.
    W Żytomierzu mamy 3 siostry, jednak sam dom jest bardzo mały, więc nie ma fizycznej możliwości przyjęcia uchodźców. Przed wojną jedna z sióstr pracowała w świetlicy, ale 90% dzieci wyjechało. Moja praca w sądzie biskupim po 24 lutego również została wstrzymana.
    Na początku nie było dość jasne, co robić i gdzie bieć. Najpierw robiłyśmy kanapki dla wojska, chłopakom organizowałyśmy apteczki, trzeba było pomóc teroboronie. Ponadto, oprócz wojska, któremu ma kto pomagać, pozostało wiele innych potrzeb: domy dziecka, domy opieki, ośrodki dla osób z zaburzeniami neuropsychiatrycznymi. Oni w ogóle zostali sami.
    Dlatego nasza dzisiejsza działalność to służba przy „Caritas”. Jestem odpowiedzialna za logistykę. Tak się złożyło, że w czwartek wybuchła wojna, a już w poniedziałek poinformowano nas, że z Polski jedzie do nas TIR z produktami. Trzeba było znaleźć samochody, pojechać na granicę, spakować to wszystko, przywieźć tutaj, znaleźć magazyn. Wiele osób po prostu przychodziło i mówiło, że chcą coś zrobić, jakoś pomóc – tak zebrała się grupa wolontariuszy wokół naszego „Caritas”. Każdy chciał coś zrobić, ponieważ bezczynność w takiej sytuacji jest bardzo trudna. Takie działanie pomaga: w ogromie złych rzeczy człowiek może zrobić coś dobrego.
    Przez pierwsze dwa tygodnie siostry były bardziej zaangażowane w Żytomierzu, ponieważ nie było jeszcze uchodźców z Kijowa. Pakowałyśmy zestawy produktów spożywczych, trzeba je było dostarczyć. Później zaczęli bombardować w obwodzie kijowskim, i stamtąd zaczęli uciekać ludzie, wywożono ludzi z różnych ośrodków. Pamiętam mężczyzn z ośrodka neuropsychiatrycznego w Borodziance – część nie dotarła i zostali pochowani bezpośrednio na terenie tego ośrodka. Przyjechali w kapciach, wolontariusze przynieśli im pudełka z butami – a mężczyźni w biegu je zakładali… Jeśli wyją syreny, to śpimy na korytarzu. Zdarzały się też spokojne noce, wtedy śpałyśmy w swoich łóżkach – i to było wspaniałe. Pewnego dnia prawosławny kapłan przyszedł do nas spod Kijowa i powiedział: „O, macie wodę. Nam została odłączona na trzeci dzień wojny”. Więc zawsze zdajesz sobie sprawę, że są ludzie, którzy są w trudniejszej sytuacji, i możemy zrobić coś dobrego.
    Właśnie tak wygląda dzisiaj nasze życie nazaretańskie.
   S. Franciszka Tumaniewicz CSFN – nazaretanka. Sędzia Sądu biskupiego diecezji kijowsko-żytomierskiej. Doktor prawa kanonicznego. Przełożona domu Sióstr Nazaretanek w Żytomierzu. 26 lat w Kongregacji. Postulat, nowicjat i kilka lat po pierwszych śłubach zakonnych służyła w Nowogródku i Grodnie, następnie powróciła na Ukrainę.   – Jak w tej całej dramatycznej sytuacji odnajdujecie Boga? Jak Go odczuwacie, Jego działanie?
    – To trudne pytanie. Każdy dzień jest inny. Tak się złożyło, że po ogłoszeniu przez papieża Dnia modlitwy i postu w intencji pokoju na Ukrainę, od 16 lutego zaczęłyśmy codziennie spotykać się z rodzinami na Różańcu przez ZOOM. Dlatego wraz z wybuchem wojny nie mieliśmy pytań dotyczących codziennej modlitwy. Ten wspólny Różaniec dawał siłę i chciało się powiedzieć, że to wszystko, co mogę – Boże, pomóż, ratuj! Jak w suplikacji „Od powietrza, głodu, ognia i wojny, wybaw nas Panie!”. Każde słowo jest teraz śpiewane inaczej. Ogień, woda, głód – już zdajemy sobie sprawę o co chodzi.
    Zaczęłam uświadamiać, jak Jezus mógł się czuć na krzyżu. Poczucie takiego „dlaczego?”. Nie traktuję tego wszystkiego jako jakiejś kary Bożej. Rozumiem, że Bóg daje wolność wyboru. Dał nam wolną wolę – to znak wielkiej miłości. Również każdy Rosjanin, który przybywa na moją Ukrainę, ma prawo wyboru: strzelać lub nie strzelać. Gdy oglądam zdjęcia z Charkowa, Mariupola, zdaję sobie sprawę, że Bóg nie wyjechał z Ukrainy. On z nami przeżywa to wszystko. Jest to napewno najmocniejsze – zdaję sobie sprawę, że w tym wszystkim jest z nami. Jest w metrze w Charkowie i z głodującymi w Mariupolu…
    Istnieje również wiele niesamowitych historii. Pracujemy z rodzinami, a jeden mąż z naszej wspólnoty został zmobilizowany. Oczywiście jego żona się martwi, ale czasami też dzwoni i opowiada, jak Bóg go uratował. Jest wiele momentów, których umysł nie może zrozumieć.
    Inaczej, głębiej zaczęło być postrzegane tak zwane żyć dniem dzisiejszym. Przez pierwsze 10-20 dni było tak silne poczucie: rano otwierasz oczy i zdajesz sobie sprawę, że wciąż żyjesz. Przyszedł czas na szczere podziękowanie za każdy poranek. Doświadczenie obecności Boga stało się bliskie. Pamiętam, gdy rakieta przelatywała nad naszym domem i zdawałam sobie sprawę, że to Pan dał kolejną szansę, uratował przed czymś.
    Ale jednocześnie pozostaje wiele pytań „dlaczego?”. Nie ma na nie odpowiedzi. Po prostu rozumiem, że jest dzień i trzeba go przeżyć, coś zrobić – i jesteś wdzięczny Bogu za to.
   
    – Jak wy, siostry nazaretanki, walczycie z falą nienawiści wobec wroga?
    – To bardzo trudne. W tym momencie zdaję sobie sprawę, że zwyczajnie po ludzku nie jest to możliwe. Gdy modlimy się Różańcem z rodzinami, trudno mi wypowiedzieć zdanie o nawróceniu napastników. Dlatego najpierw poprosiłam Boga, aby pomógł mi się za nich modlić.
    Dziś rozumiem, że złościć się, lecz nie nienawidzić, to łaska. Przebaczenie komuś, kto przychodzi i świadomie gwałci kobietę przed czwórką dzieci, jest niemożliwe, nierealne. Zgodnie z prawem Starego Testamentu należałoby się zemścić. Jednak jednocześnie zdajesz sobie sprawę, że Nowy Testament to jakaś wyższa szkoła jazdy.
    Rozumiem, że nie mogę wybaczyć na własną rękę. Bez wiary, bez spojrzenia na Jezusa Chrystusa na krzyżu nie jest to możliwe. Przebaczenie jest darem, o który mamy usilnie się modlić. Samemu jakoś wybaczyć wcale się nie da. Jest to rana na wieki. Ponadto łatwiej jest wybaczyć, jeśli ktoś cię prosi o przebaczenie. Nikt nie prosi nas o wybaczenie. Właśnie to jest trudne. Dlatego zadanie „pozwól nam nie nienawidzić” jest zadaniem na wiele lat.
   „Caritas” Kościóła powszechnego dołączył do pomocy mieszkańcom Ukrainy, którzy cierpią z powodu wojny    – Napisała Siostra: „Gdy wojsko wzięło do ręki broń, to my wzięłyśmy różaniec”. A co się stanie, jeśli wojsko odłoży broń, nastąpi pokój? Jak leczyć rany, jakie zadania staną przed chrześcijanami?
    – Musimy wracać do źródeł, do Pana Boga. Chrześcijanie muszą stać się przykładem braku nienawiści. Aby przebaczenie było naszą decyzją, wyborem. Tymczasem wojna pokazuje, kto jest kim. Gdy się skończy wojna nie będziemy musieli się mierzyć, kto więcej zrobił: już dziś są takie rozmowy, że ktoś wyjechał, a my, bohaterowie, zostaliśmy. To jest czysto ludzkie myślenie – nikt nie wie, komu jest trudniej: tu czy tam. My, chrześcijanie, musimy być przykładem solidarności z cierpiącymi. Trzeba będzie ponownie nauczyć się zauważać brata obok siebie.
    Jednocześnie w czasie wojny dzieją się dobre rzeczy: wiele ciężko chorych dzieci wyjechało za granicę na bezpłatne leczenie. W czasie pokoju nie byłoby czegoś takiego. Istnieje ogromna solidarność Ukraińców między sobą – w kraju i za granicą. Po skończeniu wojny nie możemy zapomnieć o tej pomocy, przestać być tak solidarni. W tej chwili nie istnieje dla nas powiedzenia „Moja chata z kraja”, nie ma cudzych problemów. Teraz są żarty typu: „Jeśli ukraiński wolontariusz otrzyma za zadanie znalezienie skóry dinozaura, znajdzie ją w ciągu 2 godzin”. Obawiam się, że to coś, co po skończeniu wojny możemy stracić. Możemy zacząć odbudowywać każdy swój ogródek, a nie społeczeństwo. To samo dotyczy modlitwy. Teraz dużo się modlimy i ważne jest, aby po zwycięstwie Bóg nie stał się niepotrzebny.
   
    – Wiele razy spotkałem się z opinią, że tak jak Ukraina modli się dzisiaj, prawdopodobnie nigdy się nie modliła. Czy dobrze rozumiem, że w dzisiejszych czasach ważne jest również, by modlić się, aby naród ukraiński nie stracił tego pragnienia Boga po zakończeniu wojny?
    – Tak, aby dalej się modlić. Aby wezwania „Nasze zwycięstwo w Bogu i w Siłach Zbrojnych Ukrainy”, które dziś widzimy na billboardach, nie zniknęły. Abyśmy szybko nie zaczęli uchwalać ustawy przeciwko godności ludzkiej, nienarodzonych dzieci.
    My, Słowianie, jesteśmy narodami tradycyjnymi. Przed wojną żyliśmy tradycją: przyszliśmy, stanęliśmy w świątyni, poświęciliśmy koszyczek wielkanocny – i to wszystko. Teraz modlitwa stała się konkretna i gorąca: „Panie, mamy wroga w domu, ratuj nas, nie ma innego wyjścia”. Chciałoby się, aby ten żywy apel do Boga nie zniknął po zakończeniu wojny.