Jest taki rodzaj leczenia – miłością i wiarą

Wywiad

Halina Korewo wraz z synem Wadimem, córką Anną i ich przyjacielemNarodziny dziecka prawie dla każdej kobiety są najszczęśliwszym momentem w życiu. Ile radości, emocji i oczekiwań przynosi na świat mały człowiek! Marzenia kochającej matki zostają zniszczone w jednej chwili, gdy dziecko traci zdrowie.
    Wychowanie dziecka niepełnosprawnego – los wielu matek. Wśród nich – Halina Korewo. Otrzymując informację o negatywnej diagnozie syna, kobieta nie opuściła swych rąk, nie straciła wiary w Boga i ludzi. W ciągu 28 lat godnie znosi wszystkie wypróbowania, z którymi spotyka się w życiu.
- Pani Halino, proszę opowiedzieć, kiedy Pani się dowiedziała, że syn ma problemy ze zdrowiem?
    - Wadim miał wtedy 3 lata. Mieszkaliśmy w Lidzie, syn chodził do przedszkola. Był bardzo uroczym chłopakiem, wyróżniał się wśród dzieci: lubił śpiewać piosenki, często wchodził na krzesło i recytował wiersze. Pewnego dnia Wadim poczuł się źle, pojechaliśmy z nim do szpitala... Lekarze nie od razu sprecyzowali diagnozę. Wtedy, kiedy powiedzieli, że syn ma guz mózgu, ziemia uciekła spod nóg. Trzeba było przyjąć to nieoczekiwane doświadczenie i odpowiedzieć na wyzwania, które postawiło przed nami życie: albo się załamać, albo walczyć. Wybraliśmy to drugie i zaczęliśmy walkę z chorobą.
Zwolniłam się z pracy, ponieważ dobrze rozumiałam, że teraz moje główne zadanie – być obok syna i otaczać go swoją miłością w chwilach cierpienia. Wadimowi zrobiono operację, po której przez dwa tygodnie znajdował się w śpiączce. Przez ten czas prawie nie opuszczałam szpitala. Codziennie o 6.00 czekałam już przy wejściu do reanimacji. O 7.30 przychodził lekarz. Nic nie mówiąc mijał mnie na schodach i szedł, by sprawdzić stan zdrowia mojego syna. Później podchodził do mnie, witał się i relacjonował, jak czuje się Wadim. Następnie mogłam na kilka minut wejść do sali. Później udawałam się do kościoła na Mszę św., podczas której modliłam się w intencji swojego chłopca. Potem był czas na załatwienie swoich spraw, a wieczorem znowu byłam w szpitalu. I tak mniej więcej wyglądał każdy następny dzień. Brakuje mi słów, aby wyrazić wdzięczność lidzkiemu chirurgowi Józefowi Bartoszewiczowi, który wówczas walczył o życie syna...
    Następnie Wadima czekała radioterapia i długotrwała rehabilitacja. Dosłownie żyliśmy „na kołach”:
    2 tygodnie w domu, 2 tygodnie w szpitalu. Robiliśmy wszystko, co w tym czasie było możliwe.
   
    - Jaki wpływ na Pani światopogląd miała choroba syna?
   Pierwsza Komunia Święta Wadima
- Okoliczności zmusiły mnie spojrzeć na życie z zupełnie innej strony, całkowicie przewartościować wartości. Syn zachorował w 1991 roku, podczas straszliwego deficytu, gdy ludzie całymi dniami stali w kolejkach, aby kupić telewizor, piękny dywan lub coś jeszcze. Pamiętam, codziennie w drodze do szpitala mijałam te tłumy. W głowie pojawiała się myśl, że żadne materialne bogactwo nie może być życiowym priorytetem. Ludzie często biegną, spieszą się, troszczą o drobiazgi i martwią, jeśli coś nie wychodzi. Ale czy warto skupiać się na przyziemnych problemach? Kiedy zachorowało dziecko, wszystko odeszło na drugi plan. Zrozumiałam, że trzeba cenić życie, umieć się zatrzymać i rozejrzeć.
    Przybliżyło mnie to do Boga. Kiedy Wadimowi robiono operację, trwałam w milczeniu, modliłam się i czekałam. Byłam świadoma: lekarze robią wszystko, co jest możliwe, i nadzieja jest tylko w Bogu. Zdarza się, że w trudnych sytuacjach życiowych ludzie udają się na ratunek do znachorów, wróżbitów itp. Inaczej mówiąc, chwytają się za ostatnią deskę ratunku. Nawet nie przyszło mi na myśl, aby ze swoimi problemami zwracać się do nich. Jestem bardzo wdzięczna Bogu za to, że nie dopuścił do tego, bym skręciła z właściwej drogi.
   
    - Rodzice, którzy wychowują chore dziecko, borykają się z problemem integracji rodziny w społeczeństwie, a przede wszystkim integracji dziecka. Czy Pani miała podobne problemy?
    - Uważam, że tylko walczyć o życie – to za mało. Dlatego starałam się zrobić tak, żeby mój syn żył w pełni na tyle, na ile to było możliwe. Kiedy Wadim miał 7 lat, zaczął się uczyć. Zalecono mu edukację domową. Jednak Wadim czasem chodził do szkoły, gdy pozwalało mu na to zdrowie. Tam spotykał się z przyjaciółmi, dobrze się z nimi bawił i nie czuł się samotny.
    Sytuacja zmieniła się, gdy syn był już w 6 klasie.
    W tym czasie przeprowadziliśmy się do Grodna. Przyjaciele Wadima pozostali w Lidzie. On zaczął się smucić. Ale na pomoc przyszli ojcowie redemptoryści z parafii Najświętszego Odkupiciela na Dziewiatówce. Śledzą losy rodzin ze swojej parafii, wiedzą, kto czym żyje, kto potrzebuje pomocy. Kapłani dowiedzieli się, że na terenie parafii zamieszkała nowa rodzina, i skierowali do nas wolontariuszy. Ci spędzali z Wadimem wolny czas, razem coś gotowali w kuchni, wychodzili na spacer, do teatru. Chłopaki stali się dla syna prawdziwymi przyjaciółmi. Teraz niektórzy z nich mają swoje rodziny, jednak o Wadimie nie zapominają: dzwonią, odwiedzają. Myślę, że w tym roku zgromadzą się u nas wraz ze swoimi rodzinami, aby spotkać Nowy Rok.
    Dzięki kapłanom i siostrom zakonnym, którzy posługują w grodzieńskim kościele na Dziewiatówce, Wadim przystąpił do Pierwszej Komunii św. Z powodu problemów zdrowotnych długo przygotowywaliśmy się, a potem czekaliśmy na odpowiedni moment, aby syn był w stanie samodzielnie udać się do świątyni na uroczystość. Z Bożą pomocą wszystko się udało. Nawet zdołał wziąć udział w nabożeństwach całego białego tygodnia. Kilka lat później w tej samej parafii Wadim przystąpił do sakramentu bierzmowania.
   
    - W społeczeństwie ukształtowała się opinia, że rodzice dzieci niepełnosprawnych – głęboko nieszczęśliwi ludzie. A Pani, zdaje się, swoim ciepłem i życzliwością może objąć cały świat. Jak mimo trudności nie upaść na duchu?
    - Rzecz ważna dla każdego człowieka – pokochać życie, nauczyć się przyjmować wszystko, co zsyła Bóg. Rozpoczynasz jakąś sprawę, a tak się nie chce... Pokochaj ją sercem i duszą, i zrobisz wszystko jak trzeba! Nauczyłam się dziękować Bogu za mojego Wadima, przecież to moje dziecko, mój drogi syn, pomocnik, radość. Mówią, że matka jest wsparciem dla dzieci. A ja mam odwrotnie. Oprócz Wadima mam jeszcze córkę Annę. Nie mogę nawet sobie wyobrazić, co bym bez nich robiła. Kiedy jest mi trudno i źle, współczują mi i wspierają.
    Znajomi, którzy tak jak ja wychowują dzieci niepełnosprawne, często mi mówią: „Patrząc na ciebie, odzyskujemy pragnienie żyć”. A ja uważam, że jest to normalne: każda matka, jeżeli stara się pomóc swojemu dziecku, musi trzymać się ze wszystkich sił, aby żyć pozytywnie. Chcę powiedzieć wszystkim rodzicom: nie trafiajcie w skrajności, nie narzekajcie na ludzi.
    W rzeczywistości nikt nie chce was obrazić, a wręcz przeciwnie, wyciąga pomocną dłoń. Nie róbcie ludziom zła, dbajcie o swoją duszę, bo ją bardzo łatwo można narazić na utratę...
   
Olga Szulga, 
dyrektor COS „Grodzieńskie hospicjum dziecięce”Porady dla rodziców,
   którzy wychowują niepełnosprawne dziecko:

    • Kochaj swoje dziecko mimo stanu jego zdrowia.
    • Bądź aktywny, włączaj dziecko w społeczeństwo.
    • Szukaj pozytywnych historii.
    • Naucz się orientować w prawnych aspektach problemu.
    • Uwierz w dobrych ludzi i pomoc społeczeństwa.
    • Nie martw się, gdy kroczysz ulicą i wydaje Ci się, że na Twoje dziecko zwracają szczególną uwagę. W rzeczywistości tak patrzą na wszystkie dzieci.
    • Staraj się czerpać radość z rodzicielstwa. Nie trzeba umieszczać chorobę w centrum swojego życia.
    Twoje dziecko takie jakie jest – nie można go zamienić.
    • Pomyśl, kiedy jest Ci bardzo źle, że ludziom zdarzają się o wiele trudniejsze sytuacje.
    • Pomagaj innym.