Z miłością do Boga, z czułością do ukochanej osoby

Życie Kościoła

Święty Walenty jest znany nie tylko we wspólnocie Kościoła, ale także na całym świecie. Zyskał szczególną popularność wśród zakochanych par, ponieważ jest uważany za ich niebiańskiego patrona. O tym, czy „druga połówka” istnieje i jaką rolę odgrywa Opatrzność Boża w połączeniu dróg życiowych dwóch osób, opowiadają młodzi małżonkowie.
Nasza znajomość z Maksymem rozpoczęła się na pielgrzymce. Gdy wspominam okoliczności spotkania, zdaję sobie sprawę, że było ono przeznaczone z góry. W 2011 roku po raz pierwszy postanowiłam udać się na pielgrzymkę Grodno-Roś, do cudownej figury Jezusa Frasobliwego. Jednak w przeddzień zbiórki okaza- ło się, że żadna z koleżanek nie może dotrzymać mi towarzystwa, a samej nie pozwolili mi iść rodzice, ponieważ byłam nieletnia i z daleka – z Indury.
Bożena i Maksym
Czarneccy Byłam zasmucona, ale dosłownie w ostatniej chwili uratowała mnie jedna dziewczyna. Tak Jezus Frasobliwy dokonał cudu już na samym początku – wbrew okolicznościom byłam uczestniczką pielgrzymki!
    Poznałam przyszłego męża już po głównych uroczystościach w Rosi, po drodze na nocleg. Była noc, a przez to, że było dosyć ciemno prawie nie widzieliśmy swoich twarzy, ale mimo to poczuliśmy wzajemną sympatię. Rano, wracając do Grodna autobusem, już razem śpiewaliśmy pobożne piosenki, a następnego dnia tańczyliśmy „belgijkę” podczas spotkania rozrywkowego dla uczestników pielgrzymki. I tak rozpoczęła się nasza relacja. Maksym przyjeżdżał do mnie do Indury. Prawie wszystkie spotkania odbywały się na terytorium przykościelnym: odbyły się tam pierwsze szczere rozmowy, nastąpił tam i pierwszy pocałunek... Sześć miesięcy później wyznał mi miłość, ale ja z wyznaniem postanowiłam trochę poczekać. Ponieważ miłość jest czymś dojrzałym, sprawdzona czasem lub zahartowana próbami.
    W historii naszego związku ważny jest jeden moment. Trzy lata po tym, jak Maksym i ja zostaliśmy parą, poznałam pewną wspólnotę zakonną... I zakochałam się w stylu życia sióstr. Zawsze były radosne, świeciły się pięknem, niestrudzenie chwaliły Boga tańcem i śpiewem. Zaczęły mnie nieustannie otaczać myśli, aby pójść do klasztoru. Gdy podzieliłam się z Maksymem, zaczął płakać. Po raz pierwszy zobaczyłam jego łzy. Zaczęłam dużo modlić się o rozpoznanie drogi życiowej i pewnego dnia, modląc się Pismem Świętym, postanowiłam losowo otworzyć stronę Biblii. I wpadłam na słowa z Księgi proroka Jeremiasza: „Dokądże będziesz chwiejna, Córko buntownicza? Pan bowiem stworzył nową rzecz na ziemi: niewiasta zatroszczy się o męża” (Jer 31, 22). Wszystkie wątpliwości natychmiast zniknęły, a dalsze losy zostały określone.
    Wzruszające wspomnienia wywołuje moment, w którym Maksym mi się oświadczył. W tym czasie byłam w małym miasteczku w Polsce na misjach, gdzie zostałam zaproszona przez moich przyjaciół i mentora duchowe- go dominikanina o. Tomasza Mika OP. W ciągu tygodnia dawałam świadectwa, organizowałam modlitwę, zbierałam datki na wakacje dla młodzieży. Pośród wszystkich zmartwień przybył Maksym i zaprosił mnie do restauracji. O. Tomasz nie zgodził się, ponieważ byłam pod jego opieką, a ja się nawet ucieszyłam. Czułam, że Maksym chce mi się oświadczyć, a spotkanie w restauracji wydawało się zbyt banalne. W rezultacie spotkaliśmy się pod kościołem: był późny wieczór, a na ulicy rozpoczynał się huragan. Czyż nie romantycznie? Maksym podał mi album ze zdjęciami w prezencie, w którym musieliśmy zacząć notować nowy etap swojego życia, a pierścionek wypadł z albumu i poturlał się... Przestraszyliśmy się, ale znaleźliśmy go.
    Podczas ślubu oboje byliśmy szczęśliwi, ponieważ wiedzieliśmy: jeśli w małżeństwie na pierwszym miejscu jest Bóg, życie rodzinne będzie udane. Dziś mamy już wspólne owoce: pięknego syna Adriana i mały biznes. Poprzez stronę Instagram „Буцік БоБо” sprzedajemy autorskie plakaty, pocztówki, kalendarze i kubki o tematyce chrześcijańskiej. Zajmuję się projektowaniem, a Maksym – wszystkimi sprawami organizacyjnymi. Wszystko na chwałę Pana!
Wiktoria i Michał
PetrusiewiczeMój kuzyn nas przedstawił. To był rok 2014. Zamierzałam kupić sobie nowy sprzęt i potrzebowałem porady, a mój brat doradził Michała, swojego przyjaciela, jako dobrego specjalistę w dziedzinie komputerów. Stopniowo zaczęliśmy aktywnie korespondować w sieciach społecznościowych i zdaliśmy sobie sprawę, że pojawiła się sympatia – nadawaliśmy na tej samej fali. Po randce offline przyszła miłość. W 2016 roku poleszuk Michał po raz pierwszy postawił stopę na ziemi grodzieńskiej... i został tutaj!
    Okres bukietu cukierków w pełni zasłużył na swoją nazwę: każda minuta była pełna romantyczności. Bukiet chabrów na pierwszym spotkaniu, podwójne „вышымайкi” (osobliwe koszulki z białoruskim ornamentem – uw. aut.), wycieczki po Grodnie i wiele innych rzeczy sprawiły, że nasze spotkania były bardzo wzniosłe.
    Oczywiste jest, że z osobliwym wzruszeniem wspominam sobie moment, w którym Michał mi się oświadczył. Był ciepły majowy wieczór. Poszliśmy na spacer po obejrzeniu spektaklu teatralnego „451° Fahrenheita”, dzieląc się wrażeniami z tego, co zobaczyliśmy. Doszliśmy do Kołożskiej Cerkwi i nagle Michał klęka na jedno kolano i prosi, abym została jego żoną. Jakby na zamówienie bardzo głośno śpiewał nad nami słowik.
    Dwa miesiące później zorganizowaliśmy ślub. Na początku bardzo ważną wagę przywiązaliśmy nie do rejestracji w Urzędzie Stanu Cywilnego, ale do ślubu w kościele. Wcześniej poprosiliśmy organistę o zagranie na Mszy Świętej „Mahutny Boża” – duchowy hymn Białorusi. Brzmiało to niezwykle uroczyście i wciąż mam ciarki, gdy o tym wspominam. Sama przysięga wierności okazała się bardzo wzniosła. Po długim czasie nie mogłam odejść od emocji, a wiele zdjęć ze świątyni wyszło z narzeczoną-płaksą.
    Za naszą historię miłosną jestem wdzięczna Ojcu Niebieskiemu. Jeszcze przed spotkaniem z Michasiem dowiedziałam się o modlitwie do św. Józefa o dobrego męża. Przez rok z pełnym zaufaniem starannie ją odmawiałam. I na mojej drodze pojawił się młody mężczyzna, którego obraz miałam w głowie – dokładnie taki, o którego prosiłam. I jak po tym nie uwierzyć w cud od Boga? A propos, mąż zawsze modlił się, aby Bóg pomógł mu spotkać dobrą żonę.
    Nie zapomnieliśmy też o wdzięczności dla świętego patrona. Urodził się nam syn, którego nazwaliśmy Michał Józef. Udało mu się też zostać chrześcijaninem, poprzez przyjęcie sakramentu chrztu. Życie toczy się dalej. I wierzymy, że bez pomocy Boga wszystko wyglądałoby inaczej.
Bożena i Denis
TrusiewiczeNasza historia miłosna rozpoczęła się podczas pielgrzymki Gudogaj–Budsław w 2011 roku.
    W pielgrzymce prawie nikogo nie znałam, ponieważ do tej pory zawsze chodziłam do Budsławia z Baranowicz. Dlatego razem z przyjaciółką postanowiliśmy stopniowo poznawać uczestników. Zaproponowałam, aby zacząć od młodego mężczyzny, kierującym ruchem pielgrzymki, a gdy do niego podeszłam, zobaczyłam, że nie ma przyjaciółki w pobliżu. Przywitałam się, ale był małomówny – powiedział tylko swoje imię i skąd pochodzi. Po zrobieniu jego zdjęcia (ponieważ zawsze fotografowałam na pielgrzymkach), wróciłam do przyjaciółki. Do ostatniego dnia pielgrzymki nie widzieliśmy się.
    Jednak na zakończenie uroczystości w Budsławiu, gdy się żegnaliśmy, Denis powiedział, że znajdzie mnie w sieciach społecznościowych. Zaczęliśmy więc kontaktować online. Dwa tygodnie później spotkaliśmy się ponownie na Festiwalu w Gudogaju, gdzie bardzo szybko uświadomiliśmy sobie, że się w sobie zakochaliśmy. Wyznaliśmy miłość od razu, a teraz, patrząc na naszą rodzinę, zdajemy sobie sprawę, że się nie pośpieszyliśmy.
    Podczas okresu bukietu cukierków było wiele romantycznych chwil. Biorąc pod uwagę, że mieszkaliśmy na odległości (jestem z Brześcia, a on z Gudogaju), Denis często robił niespodzianki swoim przyjazdem i zawsze przywoził wiele moich ulubionych słodyczy. A najważniejszym momentem było zawarcie małej umowy na samym początku naszej relacji: poprosiliśmy o wzajemną uczciwość. Przypuszczam, że stało się to kluczem do silnej rodziny, pomimo wszystkich trudności.
    Denis oświadczył mi się na uroczystość Mat- ki Bożej Szkaplerznej pięć lat po znajomości. Było to bardzo symboliczne, ponieważ okazało się, że Matka Boża Budsławska nas „przedstawiła”, a Matka Boża Gudogajska „poślubiła”. Braliśmy ślub z pełnym zaufaniem Bożemu planowi, składając przysięgę i patrząc sobie w oczy.
    Bez Boga nie byłoby nic w naszym wspólnym życiu – tylko On mógł wszystko tak genialnie ułożyć. W 2011 roku ani ja, ani Denis nie wybieraliśmy się na pielgrzymkę Gudogaj-Budsław, jednak prawie w ostatniej chwili wszystko potoczyło się inaczej. I w końcu okazało się cudownie!
    Teraz co roku udajemy się na pielgrzymkę do sanktuarium Matki Bożej Budsławskiej z wdzięcznością za nasze spotkanie, często tam przyjeżdżamy i bez większego powodu, ponieważ czujemy, że tam jest miejsce naszej mocy! A ostatnio chodziliśmy tam z naszymi małymi cudami – córkami Elianą i Arianą.