Pana Mariana odwiedza wielu wybitnych gości. Przyjeżdżają muzycy, profesorzy, dyplomaci z całej Białorusi oraz zza granicy.
Każdy chce zobaczyć i usłyszeć jedyne w swoim rodzaju instrumenty. Pan Marian nie sprzedaje dzieł własnych rąk, boi się, że nie będzie mógł wykonać taki sam. Jednak jako prezenty pewne okazy trafiły już do prywatnych kolekcji w USA, Kanadzie, Francji, Austrii i Niemczech.
Obejrzeć wartościowe wyroby można też w prywatnym muzeum mistrza – co roku organizuje się około 50 wystaw. Owoce twórczości autora zostały wpisane na Państwową Listę Historyczno-Kulturowych Wartości Republiki Białoruś.
Szukając nie instrumentu, lecz dźwięku Dążenie pana Mariana do tworzenia instrumentów zrodziło się ze świadomości, że każda melodia jest unikalna i wymaga specjalnych narzędzi, by została wyrażona dokładnie. „Na przykład skrzypce dają tylko jeden dźwięk, a z ich pomocą ludzie starają się zagrać utwory licznych kompozytorów. Chcę, aby moje wyroby brały pod uwagę wszystkie szczegóły brzmieniowe. Przede wszystkim szukam tembru, tonalności, po czym tworzę” – dodaje muzyk.
W tym panu Marianowi pomaga zdolność na słuch zapamiętywać usłyszaną melodię i odtwarzać ją bez nut.
Ciekawych brzmień muzyk często szuka w przyrodzie. Od niej też pożycza potrzebne surowce, by zmajstrować unikalny instrument, gdy usłyszy to, co go pociąga. „Długo nie mogłem dobrać, czym oddać tupot koni – opowiada mężczyzna. – I niespodziewanie natrafiłem na łupiny orzechu kokosowego”.
Mistrz wiesza na jednej ręce dzwoneczki, potem bierze dwie oczyszczone połówki kokosu… i nagle powstaje iluzja dźwiękowa, że pędzi uprząż konna. Potem jedna po drugiej w ręku muzyka zmieniają się trąbki, łyżki, grzechotki, kleszczotki – i po pokoju roznoszą się puchanie sowy, głuchy ryk żubra, kwakanie żab i śpiew ptaków. „Pewnego razu zagrałem na porszniówce, aby pożegnać żurawie. Jeden z ptaków nawet wrócił na ziemię, by zobaczyć, kto go woła” – opowiada pan Marian.
„Lepiąc” z drewna Skromblewickie instrumenty są robione przeważnie z drewna. Mistrz lubi ten surowiec za jego „żywiołowość”. W twórczości wykorzystuje około 20 lokalnych gatunków, a czasami też egzotykę. Miał do czynienia i z sybirskim cedrem, i z indonezyjskim bambusem.
„Drzewo trzeba «usłyszeć». Zdarza się, że długo błąkam po lesie, by znaleźć odpowiednią gałąź. Potem mogę na kilka lat ją zostawić, by wyschła do odpowiedniego stanu. Ważne jest również to, w jakiej porze roku została ścięta. Jeśli na wiosnę, będzie pełna soków i instrument może zabrzmieć płaczliwie. Jeśli na jesień, dźwięk będzie wysoki i cienki” – dzieli się niektórymi tajemnicami pan Marian.
W sposób szczególny mistrz jest dumny z okaryna – glinianych fletów świstkowych. Muzyk wykazał się przebiegłością i jako pierwszy w Europie zaczął wykonywać je z drewna. Oryginalne instrumenty zwykle mają kształt gąsek (tak tłumaczy się ten dziwny wyraz z języka włoskiego), a pan Marian nadaje im wygląd ryb. Na pytanie „dlaczego?” rozwodzi rękami, mówiąc: „No nie wiem...”. Być może o swoim orędownictwie przypomina św. Cecylia, patronka muzyków? Inspiruje mistrza wykorzystywanie w niezwykłej twórczości autorskiej symboli chrześcijańskich (po grecku „ryba” to „ihcis”, będące skrótowcem od wyrażenia „Jezus Chrystus Syn Boży Zbawca”).
Melodia z wysokości Pan Marian się przyznaje, że muzyka jest dla niego podobna do modlitwy. Powinna się rodzić w głębi duszy i dosięgać innych serc, wychowywać. Dla mistrza melodie są jak pewnego rodzaju rozmowy z Bogiem. „Gdy muszę nastrajać instrumenty, zawsze wybieram jakiś motyw kościelny. I wiecie, brzmienie od razu mi się podoba. A potem urzeka też moich słuchaczy” – dzieli się muzyk.
Marian Skromblewicz poświęcił pasji całego siebie już od czasów, gdy chodził w jednych butach i kożuchu, by zaoszczędzić pieniądze na kupno bajana i cieszyć ludzi swoją twórczością.
Mężczyzna jest wspaniałym przykładem człowieka, który nigdy nie zaniedbał, lecz nieustannie rozwijał swoje talenty, otrzymane od Boga, i został za to wynagrodzony licznymi błogosławieństwami.