Posługa sióstr serafitek: zanieść miłość Stwórcy potrzebującym
Życie Kościoła
кс. Юрый Марціновіч і Ангеліна Пакачайла
W ciągu 25 lat w Sopoćkiniach posługują siostry ze Zgromadzenia Córek Matki Bożej Bolesnej (serafitki). Dbają o kościół, poprzez katechezę prowadzą dzieci i młodzież do Boga, opiekują się i pomagają ludziom samotnym, ubogim, potrzebującym. Dziś te obowiązki w parafii wykonują s. Eucharia Hulbój, s. Goretti Milenkiewicz oraz s. Julita Pietrowa. W bieżącym numerze „Słowa Życia” siostry serafitki opowiadają o tym, jak trafiły na Białoruś i co uważają za najważniejsze w realizacji swojego powołania.
Początki posługi na Białorusi
Były trudne. Przyjechałyśmy we dwie w 1990 roku i podjęłyśmy pracę na Witebszczyźnie, w Duniłowiczach. Kościół tam był w ruinie, wiernych zaledwie garstka. Szukałyśmy ludzi, rozmawiałyśmy z nimi w parkach, sklepach, szkole, na placach – i powoli życie religijne się odradzało. Warto podkreślić, że spotykane przez nas osoby były chłonne, szukały Boga і garnęły się do Niego.†
Po 2,5 latach pracy na Witebszczyźnie przeniosłyśmy się do diecezji grodzieńskiej, do Sopoćkin. Było tu znacznie łatwiej. Jednak też musiałyśmy się napracować, by zyskać autorytet wśród ludzi. Początkowo „zbierałyśmy” dzieci: chodziłyśmy po domach, tłumaczyłyśmy konieczność systematycznego poznawania Boga na katechezie. Trochę później organizowałyśmy grupy modlitewne. Niektóre z nich istnieją do tej pory.
Zgromadzenie Córek Matki Bożej Bolesnej (serafitki) powstało w 1881 roku. Założone w Zakroczymiu (Polska) przez bł. о. Honorata Koźmińskiego OFMCap i bł. Małgorzatę Szewczyk. Posługa sióstr jest kierowana na rzecz ludzi niesamodzielnych, nieuleczalnie chorych, osób starszych i upośledzonych dzieci. Serafitki angażują się też w pracę, jako katechetki, pielęgniarki, przedszkolanki, kancelistki, organistki, zakrystianki. Wspólnota zakonna ma swoje placówki misyjne w Gabonie, Boliwii. Siostry posługują także w USA, Francji, Szwecji, we Włoszech, na Ukrainie i Białorusi. |
|
Sopoćkinie – miasto naszej miłości To niewielkie malownicze miasteczko jest położone pomiędzy pagórkami, otaczają je jeziora i przepiękna zieleń. Śpiewamy o nim tak: „Sopoćkinie – miasto mej miłości, Sopoćkinie – słynne z gościnności, Sopoćkinie to serce na dłoni rozdawane wszystkim w krąg”. I tak rzeczywiście jest.
Mieszkają tu prości, szlachetni, dobrzy ludzie. Żyją ubogo, ale są otwarci na bardziej potrzebujących, niż są sami, i spieszą im
z pomocą, są gościnni, rozmodleni i ofiarni. Szanują tradycje i pielęgnują kulturę, kochają Boga, Kościół. Dbają o zewnętrzny wygląd świątyni, sprzątają, remontują, uprawiają działki przy kościele, przynoszą kwiaty. Włączają się w każdą podejmowaną inicjatywę parafialną. Bardzo lubią jeździć na pielgrzymki, podczas których pięknie się integrują. Chętnie biorą udział w przedstawieniach, przygotowywanych przez siostry oraz dzieci i młodzież.
Obecnie parafia liczy około 3 tys. wiernych. Posługuje w niej trzech kapłanów i trzy siostry zakonne.
Charyzmat zgromadzenia Posługa serafitek jest wszędzie podobna – gdzie ubodzy, samotni, zagubieni (ci „najmniejsi”), tam stara się być siostra z naszego zgromadzenia, by zanieść miłość Stwórcy potrzebującemu. „Pracę wśród ubogich i chorych uważamy za szczególny dar Boga dla naszej wspólnoty” (z Konstytucji Zgromadzenia).
Dla siostry serafitki służba ubogim jest na pierw-
szym miejscu. Bardzo ważny jest też jej osobisty stosunek do człowieka potrzebującego. W miarę swoich możliwości każda siostra szuka sposobu, by pochylać się nad ubogim. Nie zawsze pełni tę konkretną posługę, nieustannie jednak ma możliwość modlitwy i ofiarowania swojego cierpienia za ludzi potrzebujących.
W 2018 roku s. Goretti Milenkiewicz obchodzi 50. rocznicę wstąpienia do Zgromadzenia Córek Matki Bożej Bolesnej. Siostra dzieli się historią swojego powołania i opowiada o tym, jak wielkich dzieł Bóg w niej dokonał.
Urodziłam się w Nomikach, niedaleko Kuźnicy Białostockiej. Byłam najstarszym dzieckiem, miałam sześć sióstr i brata. W naszej rodzinie nie było niedzieli bez Mszy św. Po Eucharystii rodzice pytali, jaka była Ewangelia i co ksiądz mówił na kazaniu. Każdego ranka budziliśmy się na śpiew Godzinek, a wieczorem wspólnie odmawialiśmy Różaniec, któremu przewodniczył tata. W wieku trzech lat, podczas wizyty duszpasterskiej, śpiewałam Godzinki. W Wielkim Poście w naszym domu odprawialiśmy nabożeństwo Gorzkich Żali, w piątki – Drogę Krzyżową, na którą przychodzili sąsiedzi. Moja rodzina nie była zbyt zamożna, ale rodzice uczulali nas na potrzeby innych i potwierdzali to własnym przykładem, wspierając uboższych od siebie. Byłam dzieckiem trudnym, miałam tysiące pomysłów na minutę. Potrafiłam całą klasę zerwać z lekcji, by iść na odpust parafialny. Zimą znakiem tego, że wróciłam ze szkoły, był plecak na ganku, ja natomiast do wieczora hasałam na lodowisku na łyżwach lub w górach na nartach. Kurtka była mokra do następnego dnia, a butów starczało zaledwie na dwa tygodnie. Mama nieraz mówiła: „Co z ciebie wyrośnie?”. Już w piątej klasie podstawówki myślałam o pójściu do klasztoru. Jednak jak z takim „żywiołem” poradzą w zgromadzeniu? Gdy powiedziałam o swojej decyzji mamie, odrzekła: „Dziecko, ty byś ten klasztor rozniosła. Nie, ty nie nadajesz się do zakonu”. „Trudno” – pomyślałam sobie, ale postanowiłam, że będę prosić Jezusa, by mnie uformował, zmienił, obdarzył łaską. Zaczęłam też wtedy pracować nad sobą. Wieczorami zamykałam się w pokoju i modliłam się żarliwie o łaskę przemiany i powołanie zakonne. Podczas każdej Mszy św. w czasie przeistoczenia prosiłam o dar przemiany i każdą modlitwę kończyłam prośbą, bym została siostrą, jeśli jest to Wola Boża. W wieku 16 lat zgłosiłam się do zgromadzenia serafitek i zostałam przyjęta. Nieustannie dziękuję Panu, że mnie powołał, obdarzył i ciągle obdarza łaskami. Sądzę, że w klasztorze nie muszą być same najpiękniejsze, najlepsze i najspokojniejsze dziewczęta. Dowodem na to jestem ja. Bóg może pisać prosto na krzywych liniach, Jemu Chwała na wieki. Służenie chorym, cierpiącym i opuszczonym, towarzyszenie tym osobom w ich niełatwej codzienności, wspieranie w samotności, bezradności, podtrzymywanie na duchu, gdy nie ma nikogo, kto by ich wysłuchał, otarł łzy, przyniósł nadzieję, jest dla mnie radością. Cieszę się, gdy widzę w oczach osoby samotnej iskierkę radości z powodu odwiedzin, a także gdy dane mi jest być przy takich ludziach, w jakiś sposób towarzyszyć im w ostatnich momentach życia. Cieszę się, gdy ludzie zagubieni, żyjący w związkach niesakramentalnych, uzależnieni od nałogów wracają lub próbują wrócić na właściwą drogę, gdy z Bożą pomocą przebaczają dawne urazy. Cieszę się, kiedy widzę moich byłych uczniów już jako rodziców prowadzących swoje dzieci do Boga, żyjących Ewangelią i dających autentyczne świadectwo życia chrześcijańskiego. Jestem wdzięczna Panu za każdego człowieka, którego spotykam, i modlę się, byśmy kiedyś razem znaleźli się w Niebie. Cieszę się również z każdego przeżytego dnia, każdej Eucharystii, podczas której uczę się codziennie razem z Chrystusem składać siebie w darze i być do Jego dyspozycji. Jezus jest moją mocą, miłością, motywacją, Drogą, Prawdą i Życiem. Nieraz Bóg – wymagający Ojciec – prowadzi bardzo trudnym szlakiem, ale też wspiera w każdej chwili. W Nim, z Nim i przez Niego jestem silna. „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia!” (Flp 4, 13). |
|