GRODNO
Czwartek,
25 kwietnia
2024 roku
 

Historyk o rozstrzelaniu bł. Marianny Biernackiej: „Stała się przykładem zwykłego człowieka, naszego miejscowego mieszkańca wsi”

Wywiad

Obok pomnika pomordowanych mieszkańców Grodna i Lipska w lesie naumowickim13 czerwca 1999 roku papież Jan Paweł II ogłosił błogosławionymi szereg ofiar II wojny światowej z Białorusi: marianów z Rosicy, franciszkanów z Iwieńca, Mariannę Biernacką i innych. Ich historie są bardzo podobne – wszyscy zgłosili się, by ich rozstrzelano zamiast innych ludzi.
Historyk o rozstrzelaniu bł. Marianny Biernackiej: „Stała się przykładem zwykłego człowieka, naszego miejscowego mieszkańca wsi”
   
    Wraz z historykiem Dmitrijem Lucikiem przyglądamy się okolicznościom rozstrzelania jedynej świeckiej osoby z listy męczenników II wojny światowej – bł. Marianny Biernackiej.
Dymitr Lucik – historyk, nauczyciel historii 
w grodzieńskim Gimnazjum nr 4, autor ośmiu książek i kilkudziesięciu artykułów popularnonaukowych. Specjalizuje się w historii wojskowości. Ojciec dwojga dzieci, praktykujący prawosławny wierny.   – W swoich pracach wspomina Pan historię wielodzietnej rodziny Józefa Wiewiurskiego z Grodna. Miał też zostać rozstrzelany w 1942 roku, ale grodnianin Jan Kochanowski poprosił, żeby go rozstrzelano zamiast Józefa. I tak się stało. Jak Pan myśli, dlaczego właśnie czyn bł. Marianny Biernackiej zwrócił uwagę Kościoła?
    – Też o tym myślałem. Po pierwsze, jest kobietą. Po drugie, wydaje mi się, że Kochanowskiemu było trochę łatwiej: był jednak sam, a jego życie należało tylko do niego. Ponadto Marianna była najprawdopodobniej kobietą religijną. Ten czyn w tradycji chrześcijańskiej jest bardzo narzucony kanonom. A Kochanowski, jak dla mnie, był człowiekiem nauki. Postąpił zgodnie z sumieniem, jak prawdziwy mężczyzna. Zawsze mówię, że łatwiej jest żołnierzowi zrobić coś takiego – rzucić się na ambrazurę, oddać życie.
    Łatwiej jest to zrobić na oczach innych: czujesz się jak bohater przynajmniej w tych ostatnich chwilach swojego życia. I o wiele trudniej jest zdecydować się na coś takiego na osobności, gdy na pewno nikt o tym nie wspomni i nie dowie się (bł. Biernacka poprosiła o rozstrzelanie jej zamiast synowej praktycznie bez świadków – uw. autora).
    Dlatego Marianna Biernacka stała się przykładem zwykłego człowieka, naszego miejscowego mieszkańca wsi, dla którego słowa Pisma Świętego były bardzo ważne. Moim zdaniem była moralnie gotowa na taki czyn. Kochanowski był nieco w innej sytuacji. Ale to wszystko oczywiście są tylko moje interpretacje.
   
    – Czy dobrze rozumiem, że te historie to tylko wierzchołek góry lodowej? Prawdopodobnie jest ich o wiele więcej. Wiele informacji się gubi z powodu braku dokumentów i tego, co wiemy o nich głównie z relacji świadków. Nawet o Biernackiej dowiedzieliśmy się przede wszystkim z opowieści synowej, zamiast której zechciała pójść na rozstrzelanie?
    – Tak, ma Pan rację.
   
    – Te historie są podobne, ale to przypadek bł. Marianny wpadł w świadomość i pamięć ludzi. Jej historia nie poszła w niepamięć, i dotarła do lat 90. XX wieku, gdy odbyła się beatyfikacja. A z innymi przypadkami, w tym z historią Jana Kochanowskiego, tak się nie stało. Dlaczego?
    – Być może chodzi o to, że Kochanowski był człowiekiem miasta. A Grodno w tamtych czasach doświadczyło wielkich perturbacji: zmiany paradygmatu, ideologii. Faktycznie to była Polska, później półtora roku rządów sowieckich, potem okupacja, potem znowu władza sowiecka. Dlatego miasto bardzo się zmieniło. Oznacza to, że Grodno z lat 50. XX wieku jest zupełnie innym Grodnem niż to, co było w latach 30. XX wieku. Zupełnie inny świat. Wydaje mi się, że otoczenie Kochanowskiego po prostu zniknęło. Został rozstrzelany, a reszta... Ktoś nie przeżył wojny, ktoś wyjechał, ktoś trafił do obozów.
    Marianna Biernacka była osobą wiejską, bardziej tradycyjną. Jej świat pozostał, tradycje zostały zachowane i przekazane, do pewnego stopnia wypiastowane. Być może było to wspierane przez księży, Kościół. Jednak jednoznacznie wszystko utrwaliło się w pamięci ludzi.
   
    – Wywieziono ludzi na rozstrzelanie na drugi fort. Jako jeden z argumentów podaje Pan wygodę dojazdu. Wydaje się jednak, że wciąż jest wystarczająco daleko od miasta. Ponadto w drodze do drugiego fortu jest wiele lasów. Dlaczego zostało wybrane właśnie to miejsce?
   – Odległość do fortu jest naprawdę niewielka. To 15-20 minut samochodem w jedną stronę. Wszystko trwało około godziny. Teren był opuszczony, można było podjechać faktycznie do samego miejsca rozstrzelania – i nikt nie zobaczy, nikt nie usłyszy. Miasto nie wchodziło w grę, ponieważ jest tu wielu ludzi. Na Foluszu znajdował się Stalag (obóz jeniecki) – tam nie rozstrzeliwano. Las był również niewygodną opcją: trzeba tam kopać, chować, zasypiać. Na fortach jest duży rów, w którym łatwiej jest ukryć zbrodnie: wystarczy przysypać ziemią – i tyle. Prawdopodobnie karni po egzekucjach opuszczali wartę. W lesie trudniej to wszystko prześledzić. Dlatego, moim zdaniem, drugi fort był całkiem logicznym miejscem do tych celów.
   
    – Historycy twierdzą, że Biernacką nie rozstrzelano od razu. Przez kolejny tydzień lub dwa została wraz z innymi aresztowanymi przetrzymywana w więzieniu w grodzie. Dlaczego?
    – Trudno powiedzieć. Rozumiem, że doszło do zabójstwa jakiegoś Niemca, a ludzi zabrano jako zakładników. Zapowiedzieli, że jeśli pojawi się morderca, wszyscy zostaną zwolnieni. Prawdopodobnie miał być na to wyznaczony jakiś termin. Musieli więc poczekać kilka dni. Oczywiste jest, że nie prowadzono żadnych procesów prawnych.
   
    – Chodzi o budynek więzienia, który dziś znajduje się w centrum Grodna?
    – Pewnie tak.
   
    – Wychodzi na to, że ludzi wywieziono na rozstrzelanie ulicą Batorego, obok kościoła katedralnego, po Starym moście?
    – Tak. I ulicą Sowieckich Pograniczników, która leży dalej w tym kierunku.
   
    – To droga o bardzo smutnej historii, rodzaj ostatniej drogi.
    – W pewnym sensie jest to droga śmierci. Nie wiemy nawet, ile osób mogli przewieźć nią na rozstrzelanie. Jest liczba 3 tysięcy, ale jest bardzo abstrakcyjna. A dokładnie wiadomo, że drugi fort był miejscem, w którym przeprowadzono jedne z najbardziej masowych egzekucji okresu okupacyjnego w okolicy Grodna..
   
    – Jak ludzie żyli w tamtych czasach? Prawdopodobnie mieszkańcy wiedzieli o rozstrzelaniach. Zabijano całe rodziny.
    – To wszystko jest bardzo indywidualne. Myślę, że zna Pan twórczość Rusłana Kulewicza. Znalazł sporo osób, które pozostawiły wystarczająco dużo wspomnień o Grodnie. Komuś żyło się bardzo źle, komuś mniej więcej, może nawet lepiej niż za rządów sowieckich.
   
    – Krótko mówiąc, życie toczyło się dalej. Obok wozili ludzi na rozstrzelanie, a wielu było w stanie jakoś się do tego przystosować.
    – Okupacja na wschodniej Białorusi i w Mińsku bardzo różniła się od okupacji na zachodzie kraju. Wiąże się to z działalnością partyzantów (ich obecnością lub brakiem), władz lokalnych, Niemców, którzy tu rządzili. Gdzieś spalali wioski, ale gdzieś nie. W Grodnie też wszystko działo się indywidualnie.
    Niemniej jednak okupacja nazistowska była czasem bardzo trudna dla większości ludności. Człowiek mógł być niewinny, ale mógł zostać zatrzymany jako zakładnik, a następnie rozstrzelany. To nie dawało ludziom spokojnie żyć. Wszędzie panował ciągły strach – każdego dnia i każdej nocy.
   
    – Tuż po wojnie władze radzieckie nie postawiły pomnika na drugim forcie. Pojawił się tam znacznie później. W czym rzecz, jak Pan myśli?
    – Według faktów, które poznałem, zaraz po wojnie w naszej miejscowości pomniki mało gdzie się pojawiały. Nawet bohaterskie punkty graniczne Wiktora Usowa, Aleksandra Kiżewatowa nie zostały uwiecznione. Minął wystarczająco długi okres, zanim zaczęto wracać do pamięci o wojnie, a uszanowania ludzi zaczęły się gdzieś na przełomie lat 50. i 60. XX wieku. W naszym przypadku nie jest to wyczyn wojskowy i nie armia radziecka, ale po prostu miejscowi, poza tym nie do końca Białorusini – nie jest jasne, kto i co. Kochanowski i reszta w ogóle byli Polakami. Nie zupełnie pasowało to do władzy radzieckiej, jak rozumiem. Nawet gdy pomnik został postawiony na drugim forcie, był postrzegany jako uczczenie pamięci poległych jeńców wojennych, obywateli radzieckich. Nie z tym przesłaniem, jak to było w rzeczywistości.
   
    – W czasach sowieckich na drugim forcie odbywały się spotkania młodzieży polskiej i białoruskiej.
    - Tak, w latach 80. XX wieku.
   
    – Religijny i narodowy czynnik wydarzeń z lipca 1943 roku został przemilczany, dobrze rozumiem? Tam też rozstrzelano księży katolickich…
    – Tak, oczywiście. Kontekst religijny i nie mógł zaistnieć. Pojawił się już po 1990 roku. Jednak wyciągam wnioski tylko na podstawie posiadanych informacji. Biorę pod uwagę, że prawdopodobnie dużo o czym nie wiem.
   
    – Drugi fort jest dosłownie „oblany” krwią. Toczyły się tam aktywne walki podczas I wojny światowej, sowiecko-polskiej, II wojny światowej, tam rozstrzeliwano w okresie okupacyjnym. Wydaje się, że uznanie Marianny Biernackiej za błogosławioną jest pozytywnym krokiem dla lokalnej pamięci historycznej w ogóle. Za jej historią od razu wychodzą na powierzchnię tysiące innych…
    – Popieram wszelkie inicjatywy związane z uszanowaniem ludzi, którzy zginęli podczas wojny. Każdego człowieka. Nonsens jest tylko, że na naszym drugim forcie zginęło tak wielu ludzi, a w czasach radzieckich nawet nie wydano na ten temat żadnej broszury, nie przeprowadzono żadnych badań. Taka nieuwaga jest dla mnie bardzo dziwna. Gdyby nie ten radziecki pomnik, w rzeczywistości nic by tam nie było.
    W literaturze i książkach o drugim forcie nikt nic nie wspominał.

Numer aktualny

 

Kalendarz 2022

Kalendarz
«Słowo Życia»
na rok 2022

Kalendarz liturgiczny

red
Obchodzimy imieniny:
Dziś wspominamy zmarłych kapłanów:
Do końca roku pozostało dni:  251

Czekamy na Wasze wsparcie

skarbonkaDrodzy Czytelnicy!
Prosimy Was o pomoc w głoszeniu Dobrej Nowiny. Czekamy na Wasze listy, artykuły, zdjęcia i wsparcie finansowe gazety. Jako jedna rodzina "Słowo Życia" pragniemy nieść słowo Boże, mówić o Chrystusie i Kościele co raz większemu gronu ludzi na Białorusi oraz poza jej granicami.