GRODNO
Środa,
24 kwietnia
2024 roku
 

To prawdziwy cud!

Życie Kościoła

„Najgorsze, co człowiek mógł wymyślić – zazdrość, chciwość, gniew i wojna, która pozostawiła niezatarte piętno na psychice każdego człowieka, zmuszonego do przejścia przez to piekło. Zabrała ona niewinnym ludziom marzenia, miłość, poczucie bezpieczeństwa – mówi grodnianka Krystyna Żulego. – Przetrwaliśmy te straszne czasy, bo Matka Boża Ostrobramska okryła nas płaszczem swojej opieki. Pamięć o tym się nie zatarła mimo upływu lat...”.
Pomoc w sprawach trudnych i beznadziejnych
    O porządku, który wprowadzili Niemcy po zajęciu Grodna w trakcie II wojny światowej, można opowiadać bardzo dużo. Wszędzie były wywieszone ulotki, w których informowano, że każdy, kto naruszy prawo niemieckie, zostanie rozstrzelany na miejscu. Pamiętam, że zimy w tamtych latach były bardzo srogie. Okropnie marzliśmy, gdyż zdobyć opał było strasznie trudno, brakowało drewna i węgla. W rodzinie nie zostało nikogo z mężczyzn, więc mama musiała coś wymyślić sama. W salonie stał duży piec, wybudowany z ładnych kolorowych kafli, zdobiony gzymsem z herbem. Jednak zużywał dużo opału, więc mama znalazła u kogoś mały żelazny okrągły piecyk. Umieściliśmy go pośrodku pokoju. Dookoła postawiliśmy kanapy i łóżka. Zwykle nocowały u nas dwie lub trzy rodziny. Paliliśmy wszytko, co tylko było można: gorsze meble, stare książki...
УKrystyna Żulego nie wyobraża sobie domu bez obrazu Matki Bożej OstrobramskiejAż tak nas przycisnęło, że mama postanowiła pójść po drewno na ruiny zbombardowanych sąsiedzkich domów mimo zakazu wstępu. Za wtargnięcie się tam groziło rozstrzelanie.
    A Pamiętam leżącego na ulicy Orzeszkowej zabitego mężczyznę: na plecach miał worek, na którym widniała kartka z napisem „On kradł”. Jednak mama nie zrzekła się zamiaru i poprosiła kumę Irenę pójść razem z nią. „Może nic nam nie zrobią. Pewnie i tak nie zostało tam żadnych całych i dobrych rzeczy” – rzekła wtedy.
    Udały się na ruiny, sporządziły wiązanki, włożyły je sobie na plecy i już chciały ruszać w stronę domu, gdy nagle usłyszały krzyk: „Halt! Halt!”. Byli to niemieccy żołnierze. Przestraszone kobiety uklęknęły i zaczęły się modlić. W tym momencie mamusia dostrzegła pod gruzami obraz Matki Bożej Ostrobramskiej. Ukryła go pod płaszczem, mówiąc do kumy: „Ireno, jeżeli będziemy ginąć, to chociaż Matka Boża będzie z nami”.
    Podeszli do nich dwaj żołnierze oraz oficer, każdy z bronią w ręku. „Co tu robicie? Czy nie wiecie, że rabować nie wolno, że już godzina policyjna?” – zapytali. Mamusia rozumiała po niemiecku i nawet rozmawiała, więc zaczęła tłumaczyć, że nie przyszli tutaj, by kraść, tylko szukały opału, gdyż w domu jest bardzo zimno, marzną dzieci i staruszki. W pewnej chwili oficer zauważył, że mama coś chowa pod płaszczem. Zapytał więc, co to jest. „Obraz Matki Bożej, leżał tutaj. Skoro mieliście do nas strzelać, to wzięłam go, by ginąc, prosić Maryję o ratunek dla naszych dzieci” – odpowiedziała. „Jesteście wierzące, jednak poszłyście kraść mimo zakazu?” – oburzył się oficer. „Każda matka będzie ratowała swoje dzieci, nawet narażając się na śmierć” – odparła mama. Oficer kazał wziąć wiązanki i zaprowadzić go do ich domu. Chciał sprawdzić, czy mama mówi prawdę.
    Gdy Niemcy weszli do domu, zobaczyli przed sobą nas: dzieci, ubrane w kurtki, oraz siedzące na środku pokoju modlące się staruszki. Oficer kazał zdjąć z pleców wiązanki i zacząć palić w piecu. Potem wyciągnął portmonetkę, pokazał zdjęcie swojej żony z dziećmi i rzekł: „Pamiętajcie, nie wszyscy będą tacy, jak ja. Gdy ujrzą was na tych ruinach, zabiją na miejscu. Jeżeli wierzycie w Matkę Boską, módlcie się do Niej, proście, by i moje, i wasze dzieci zostały przy życiu”.
    Gdy Niemcy odeszli, zaczęliśmy z radości płakać, ściskać jeden drugiego. Potem razem się pomodliliśmy, wrzuciliśmy drewno do pieca i szczęśliwe zasnęliśmy w ciepłym pokoju. Jednak z rana usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Na schodach stali żołnierze. Kazali mamie i Irenie zaraz się stawić przed oficerem, gdyż ma do nich jakąś sprawę. Zrozpaczona babcia rzekła: „Wiadomo, jaka to będzie sprawa. Już chyba więcej nie zobaczymy swoje córki”. Żołnierze poprowadzili kobiety do komisariatu. W czasie ich nieobecności nie podnosiliśmy się z kolan, modliliśmy się przed obrazem Matki Bożej Ostrobramskiej. Wróciły całe i zdrowe. Bardzo się ucieszyliśmy, a one rzekły: „Pan Bóg posłał do nas tego człowieka! Zobaczcie, co nam dał”. I wyciągnęły z kieszeni karteczki na węgiel, drewno, mydło i rosół.
    Na rogu ul. Hoovera (dzisiejsza Telmana) znajdowała się nieduża fabryka, gdzie produkowano kiełbasy dla Niemców. Potem je gotowano, a rosół rozdawano mającym odpowiednie karteczki. Jako najstarsza z dzieci chodziłam tam dwa razy w tygodniu. Bardzo cierpieliśmy z braku jedzenia. Czasami mamusi udawało się zdobyć jakieś ziemniaki, uzbierać pokrzywy, lebiody czy szczawiu i ugotować zupę. Ten rosół był dla nas prawdziwym ratunkiem. Pamiętam, że gdy otwierano drzwi do piwnicy, uderzała stamtąd pyszna woń... Nieraz z głodu traciłam przytomność. Na kartki otrzymywaliśmy także chleb. Choć był na połowę z ościami, wyboru nie mieliśmy i jedliśmy nawet taki.
    Obraz Matki Bożej Ostrobramskiej, znaleziony na ruinach, powieszono na ścianie. Zawsze troszczyliśmy się o to, by stały przy nim jakieś kwiaty, paliła się świeca. Nieustannie dziękowaliśmy Maryi Pannie za jej miłosierdzie i opiekę nad nami.
   
   Nie wyrzec się wiary
    Po wojnie babcia i jej synowie wyjechali do Polski, my zaś zostaliśmy w Grodnie. Życie w Związku Radzieckim nie było łatwe, ale Pan Bóg nas nie opuścił. Cierpieliśmy prześladowania z powodu „piętna” rodziny szlacheckiej. Mama nawet musiała spalić wszystkie dokumenty i zdjęcia, w ten sposób starając się uchronić przed niebezpieczeństwem. Prześladowano nas także za wiarę, więc musieliśmy przenieść wszystkie obrazy z salonu do sypialni, gdzie nikt nie miał wstępu. Po tym, jak przyszli do nas z przeszukiwaniem, mamusia poprosiła: „Dzieci, nikomu nie mówcie, kim są nasza babcia, dziadek, tatuś. Musicie usteczka zamknąć na zameczek. Gdyby ktoś się pytał, odpowiadajcie, że nic nie wiecie”.
    Dom rodzinny, który przetrwał II wojnę światowąW 1955 roku wyszłam za mąż. Wtedy mama przekazała mi jako najstarszej z córek obraz Matki Bożej Ostrobramskiej.
    W tamtych ateistycznych czasach trudno nam było zachowywać swoją wiarę. Obydwoje z mężem zajmowaliśmy wysokie stanowiska w pracy, więc wszystko musieliśmy robić po kryjomu: chodzić do kościoła, odmawiać modlitwy. Pamiętam, że przed Bożym Narodzeniem zawsze musieliśmy zawieszać okna, by nikt nie widział, że wcześniej postawiliśmy choinkę. A by na Wielkanoc móc podzielić się jajkiem, trzeba było albo samemu się kryć po drodze do świątyni, albo kogoś prosić, by poświęcił. Obraz i krzyż chowałam za szafą. Modliłam się świadoma, że Pan Bóg wszyst- ko widzi i wie.
   
   Sen
    Pewnego razu przyśnił mi się niezwykły sen. Spoglądam przez okno na krówki, które chodzą po takiej pięknej zielonej łące, i mówię: „Boże, dziękuję Ci za ten wspaniały dzień!”. W tej chwili patrzę na ścianę i widzę tam niby obraz Matki Bożej. Jaśnieje w aureoli światła, zupełnie inny niż w rzeczywistości. A Maryja mówi do mnie: „I nie wstyd ci, że dotychczas jeszcze się modlisz i boisz. Spójrz, co się dzieje na świecie”. Znów spoglądam przez okno, a tam tyle światła, tęcze takie radosne... Po czym odpowiadam: „Matko Przenajświętsza, wszystko zrozumiałam, przebacz mi, Królowo Nieba i Ziemi! Daruj, że do tej pory nie umieściłam Twego obrazu w najpiękniejszym miejscu w swoim domu!”. Padam na kolana i zaczynam się modlić. Maryja odpowiada: „Nie bój się i powiedz wszystkim, by się nie bali. Błogosławię was i świat cały”.
    Po tych słowach się obudziłam i zobaczyłam, że w rzeczywistości niby próbuję uklęknąć. Zaczęłam prosić: „Matko, zlituj się, przebacz!”. Potem wstałam, popatrzyłam w okno, zobaczyłam, jak krowy idą na łąkę. Drżącymi rękoma wyjęłam obraz zza szafy, postanawiając, że od tej chwili będzie się znajdował na najwidoczniejszym miejscu. Niedługo potem obudził się mąż. Ujrzał wiszący na ścianie obraz. Wytłumaczyłam, że Matka Boska dała mi znak i już nie musimy się bać.
   
   Bez Boga ani do proga
    Z odległości minionych lat mogę stwierdzić, że największą radością na ziemi jest Pan Bóg w duszy i sercu człowieka, a naj- większym szczęściem i bogactwem jest zdrowie oraz rozwój duchowy nas samych i naszych bliźnich.
    Czasami gdy rozmawiam z ateistami, zadaję im pytanie: „Co macie dobrego?” Radości ani na tym świecie, ani na tamtym nie posiądą. Kiedy życie dobiegnie końca, każda dusza stanie przed Bogiem. A wtenczas Pan zapyta: „Dlaczego tak postępowałeś, a nie inaczej?”. Trzeba więc się starać czym prędzej pojednać się z Bogiem, gdyż On był, jest i będzie, a to, co jest tymczasowe, przeminie.
    Na tej ziemi tylko zdajemy egzamin, Wszechmocny zaś patrzy na nasze czyny, na nasze życie.
    Dla wszystkich niewierzących proszę miłosiernego Stwórcę o opamiętanie, by czym prędzej się z Nim pojednali, by świat był jako jedno, gdyż wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami, dziećmi Pana Boga. Proszę też o wzrost duchowy dla każdego człowieka, o światło w duszy i sercu. Nie życzmy tego, co nam niemiłe. Postępujmy tak, by potem wstydu nie mieć. Śpieszmy się czynić dobro. Niech wszyscy poznają radość Chrystusowej wiary i słodycz modlitwy! Niech Opatrzność Boża zawsze nad nami czuwa i Maryja ma w swej opiece!

 

Kalendarz 2022

Kalendarz
«Słowo Życia»
na rok 2022

Czekamy na Wasze wsparcie

skarbonkaDrodzy Czytelnicy!
Prosimy Was o pomoc w głoszeniu Dobrej Nowiny. Czekamy na Wasze listy, artykuły, zdjęcia i wsparcie finansowe gazety. Jako jedna rodzina "Słowo Życia" pragniemy nieść słowo Boże, mówić o Chrystusie i Kościele co raz większemu gronu ludzi na Białorusi oraz poza jej granicami.